Artykuł

Pogrzebanie rewolwerowców

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Pogrzebanie+rewolwerowc%C3%B3w-77840
Twórcy westernowego serialu "Deadwood" proponują zupełnie inną, oryginalną perspektywę badawczą, penetrującą historię początków kapitalistycznej Ameryki. Naturalistyczne przedstawienie codzienności Dzikiego Zachodu sprawia, że możemy niemal poczuć ból człowieka pozbawionego solidnej opieki medycznej, poczuć smród niemytych ciał, dotknąć wiecznie przetłuszczonych włosów.

Samotny jeździec odjeżdżający w stronę zachodzącego słońca, pojedynek rewolwerowców w samo południe, obrońca uciśnionych w nierównej walce przeciwko typom spod ciemnej gwiazdy - to typowe pocztówki z Dzikiego Zachodu. Jako gatunek filmowy western był od zawsze skazany na bycie przypowieścią o dobru i złu, historią batalii między sprawiedliwością a bezprawiem. Silnie skonwencjonalizowane hollywoodzkie obrazy lat 40. i 50. stworzyły trudną do pokonania barierę dla nielicznych zainteresowanych tym, co rzeczywiście stało u źródeł legendy.



Antywestern, powstały pod koniec lat 60., podjął próbę odbrązowienia posągowych bohaterów zbiorowej wyobraźni. Ponieważ jednak nie zależało mu na odnalezieniu prawdy, najczęściej wpadał w pułapkę nieumiarkowania. Operując antymitem, starał się raczej przedstawić brutalność, brud i moralną pustynię obrazowanego Dzikiego Zachodu. Jak Ying i Yang, obydwa gatunki – choć przeciwstawne – pozostawały wobec siebie w ścisłej zależności. Twórcy serialu "Deadwood" uplasowali się gdzieś obok tego dyskursu i zaproponowali zupełnie inną perspektywę badawczą, penetrującą historię początków kapitalistycznej Ameryki.

Śmierć herosom

Producent David Milch zrealizował swoiste westernowe annales – historię bez dat. Umieszczając akcję serialu w mieście Deadwood – nielegalnie założonym przez białych poszukiwaczy złota obozie na terenach przyznanym Indianom na mocy rozejmu – postawił na historyczny realizm. Zaczął od zadbania o autentyzm dekoracji – kręcił w ascetycznych wnętrzach, wyłącznie przy naturalnym źródle światła. Cel przyświecający Milchowi doskonale obrazuje główny, grząski trakt miasteczka – historyczne źródła mówią, że suche ulice z ubitej ziemi należały wówczas do rzadkości, większość miast tonęła w sięgającym do kostek błocie. Lwia część postaci pojawiających się w serialu – Al Swearagen, Seth Bullock, Charlie Utter, Calamity Jane, E.B Farnum i wielu innych – istniała naprawdę, a scenarzysta chętnie czerpie z udokumentowanych faktów z ich życia. Jedno z takich wydarzeń, zabójstwo rewolwerowca Billa Hickocka przez Jacka McColla, posłużyło twórcom "Deadwood" za swoisty manifest.

   

Nie bez powodu Milch rozpoczyna snucie swej opowieści od bezceremonialnego uśmiercenia legendy Dzikiego Zachodu – to symboliczne rozprawienie się jednocześnie z tradycyjnym westernem i jego antymitycznym odpowiednikiem. Sam fakt, że gorzka historia Billa, starzejącego się, uzależnionego od hazardu życiowego rozbitka, potraktowana jest jako epizod, oznacza ostentacyjne odwrócenie się plecami tak od herosów, jak i ich odartych z mitu antywesternowych alter ego. W powstałej luce robi się miejsce dla właściwych bohaterów Dzikiego Zachodu – zwyczajnych ludzi, zmagających się każdego dnia z otaczającym ich surowym światem, którzy starając się pozostać przy życiu, przyczynili się do poszerzenia kręgu cywilizacyjnego Stanów Zjednoczonych. Kazanie wygłoszone przez pastora nad grobem Billa o ciele człowieka  jako całości, w której żaden organ nie może żyć bez innego, mogłoby służyć za motto tej wielowątkowej opowieści.

W stronę realizmu

Twórcy serialu wyszli z założenia, że aby opowiedzieć bez naiwności i ironii nieznaną dotąd prawdę o tamtych czasach, należy pozbyć się wszelkich klisz. Ludzie, których spotkamy w Deadwood, to niby "starzy znajomi" – poszukiwacze złota, bezwzględne bandziory, wielbiciele whiskey i hazardu, panienki z saloonu i ich alfonsi, a także zwyczajni sklepikarze i oberżyści. Dzięki rezygnacji z liniowej narracji na rzecz chaotycznego "chwytania" skrawków życia w jego nieustającym pędzie, bohaterowie, którzy byli dotąd w westernie nosicielami uniwersalnych postaw i idei, stali się bardziej namacalni i cieleśni. Paradoksalnie, realizm przedstawienia sprawił, że Dziki Zachód stał się jeszcze bardziej dziki, i to nie ze względu na dalszą sublimację zła, ale dzięki zwróceniu uwagi na towarzyszące zwykłej egzystencji egoizm, przemoc i wszechobecną wulgarność.

 

Historyczne źródła podają, że w Deadwood dni bez popełnionego morderstwa należały do rzadkości, jednak wbrew stereotypom zabójstw dokonywano nie za dnia, z broni palnej, ale raczej pod osłoną nocy, za pomocą noża lub innego mało efektownego narzędzia. Zatem zamiast pojedynków mamy w serialu całą masę pijackich burd i bijatyk na gołe pieści tarzających się w błocie brutali. Twórcy serii nie szczędzą przykrych szczegółów fizjologii – brudnego seksu, wstydliwych chorób i wszechobecnego braku higieny. Naturalistyczne przedstawienie codzienności sprawia, że możemy niemal poczuć ból człowieka pozbawionego solidnej opieki medycznej, poczuć smród niemytych ciał, dotknąć wiecznie przetłuszczonych włosów...

Byron w błocie

Najefektywniejszym środkiem, przydającym opowieści realności, stał się w rękach Milcha język, którym mówią bohaterowie – to rzadkie połączenie quasi-filozoficznej retoryki z kwiecistymi przekleństwami, którego swoiste piękno można docenić w pełni tylko w oryginale. Początkowo język poszczególnych postaci może wydawać się jednolity, ale gdy widz przywyknie do pojawiających się w przeróżnych konfiguracjach i funkcjach wulgaryzmów, doceni pracę scenarzysty, dla którego dialogi stały się głównym narzędziem indywidualizowania postaci. Język okazał się tu jednocześnie bardzo przydatny do dekonstrukcji mitu o ludziach ceniących czyny ponad słowa. Czarne charaktery z tradycyjnego westernu były niewątpliwie groźne, ale pod względem wulgarności nie dorównywali pierwszej lepszej panience z saloonu "Gem". W przeciwieństwie do bohaterów starannie deklamujących swe "one-linery" o zemście i sprawiedliwości u klasyków gatunku, postaci serialu kierują swe słowa wyłącznie do rozmówcy, a ich kwestie nigdy nie są didaskaliami dla widza, informującymi o dokładnym przebiegu wypadków. Musimy orientować się na bieżąco, a zważywszy na niemal bizantyjską zawiłość niektórych wywodów i wysoką frekwencję niedopowiedzeń, jest to nie lada wyzwanie. Szczególnie popisy oratorskie Swearengena, Tollivera i Farnuma przypominają często okraszone rzecz jasna obowiązkowym "cocksucker" mowy senatorów w starożytnym Rzymie.

Mieszkańcy ziemi niczyjej

Serial pozbawiony efektownych zdarzeń, łamiący często tradycyjne zasady budowania dramaturgii, kieruje uwagę widza w stronę samych bohaterów. Starannie przemyślane wprowadzanie i usuwanie postaci w cień, a przede wszystkim ich stopniowy rozwój sprawiają, że pozornie nudne małomiasteczkowe życie, gdzie highlightami są kłótnie o stajnię, oszukiwanie przy pokerze i nieustanne przejęcia czyjejś ziemi, ogląda się z pełną koncentracją i sprawiającym przyjemność zaangażowaniem. Czas obecności na ekranie jest tu demokratycznie rozdzielony między postaci pierwszo-, drugo- i trzecioplanowe: każdy z mieszkańców ma swoje więcej niż pięć minut. Sceny pijackich pogawędek Calamity Jane są z perspektywy widza równie ważne, co tajne narady w saloonie Swearengena. Znaczący jest epizod, w którym pojawia się Wyatta Earpa, przez Milcha potraktowany demonstracyjnie po macoszemu. Autor sygnalizuje, że to nie Deadwood jest przystankiem w samotnej wędrówce legendarnego bohatera Dzikiego Zachodu, ale że to on jest jedynie jednym z wielu zdarzeń w uporczywym "trwaniu" miasteczka.

   

Szachy czy warcaby

Dokładnie zarysowane sylwetki mieszkańców grupują się fabularnie w rywalizujące duety i większe, wchodzące w światopoglądowe dyskursy grupy: "feministki" na czele z Trixie, która nie boi się nikogo i mimo że wykonuje najbardziej pogardzany zawód świata, ma znaczący wpływ na lokalne zdarzenia, czy Jane, która chroni swoją lękliwą naturę w skórze babo-chłopa, mniejszości etniczne w postaci honorowego Pana Wu czy pogardzanych stajennych "czarnuchów", w końcu przedsiębiorcy – poczynając od małych handlarzy, na ambitnych obszarnikach kończąc. Stojące na zgniłych fundamentach Deadwood przyciąga czarne charaktery jak muchy: demoniczny Cy Tolliver i bezwzględny przedsiębiorca Hearst wydają się tymi, którzy nie cofną się przed żadnym czynem, byle tylko zaspokoić swą chciwość i ambicję. W miarę rozwoju akcji okazuje się, że zbir zbirowi nierówny.



Największą metamorfozę przechodzi Al Swearengen – alfons i zabójca bardzo szybko dochodzi do wniosku, że bycie samotną, autarkiczną wyspą gorzej służy jego interesom niż głębsze zaangażowanie w sprawy obozu. Szybko uczy się staranniej planować swoje poczynania i angażować w nie ludzi, z którymi wcześniej nie wyobrażał sobie współpracy. Podczas gdy inni, mając krótkoterminowe plany, zdają się grać w warcaby, Al z wprawą wytrawnego szachisty widzi wiele wariantów rozgrywki i stara się przewidzieć ruchy wszystkich figur. Paradoksalnie to on stanie się ojcem opatrznościowym osady, tym który zaktywizuje mieszkańców do walki przeciwko wspólnemu wrogowi. Do przyjazdu ogniskującego w sobie groźbę zagłady Deadwood Hearsta Swearengen czuje się trochę osamotniony, nie ma nikogo, kto patrzyłby na świat tak jak on, dlatego swoje najgłębsze myśli powierza traktowanym jak meble prostytutkom i... głowie martwego Indianina.

Kto strzeże stróża?

W całkowitej opozycji do właściciela "Gema" stoi Seth Bullock. Początkowo może się wydawać, że w osobie, za którą widz trafił do Deadwood, heroiczny mit wciąż jest żywy, jednak te nadzieje (lub obawy) stopniowo topnieją. Bullock zdejmuje odznakę i zakłada sklep z narzędziami – w ten sposób próbuje wtopić się w tłum innych mieszkańców miasteczka. Jednak nawet jako sprzedawca nie może wyzbyć się skłonności do pilnowania porządku i narzucania innym swej woli, która w jego mniemaniu płynie z poczucia sprawiedliwości i uczciwości. Powoli jednak zaczyna rozumieć, że sytuacja w Deadwood znacznie rożni się od życia w bardziej cywilizowanej części Ameryki i aby przetrwać lub bronić tego, w co się wierzy, trzeba ubrudzić sobie ręce konformizmem i zawierać oportunistyczne alianse. Ta słabnąca bezkompromisowość i narastająca przyziemność (bohater ma nie tylko  żonę, ale też kochankę), połączone z przychodzącym coraz trudniej hamowaniem własnej agresywnej i porywczej natury, sprawiają, że Bullock jest postacią dalece bardziej skomplikowaną niż westernowy archetypiczny "sprawiedliwy".



Charakterystyki szeryfa i Swearengena nie są wyjątkiem w tej bogatej galerii postaci. Celowe zacieranie granic między tym, co istotne, i tym, co trywialne w portretowaniu bohaterów, powoduje, że potrzeba wiele uwagi i zaangażowania, by wydobyć punkty zwrotne w rozwoju każdej postaci. Ten prawie interaktywny odbiór sprawia, że mamy do czynienia ze swoistym neorealizmem.

"Bunch of greedy cocksuckers!"

Charakterystyczny język serialu zyskał swój intertekstualny wymiar, gdy Al Sweargen przemówił ustami tysięcy fanów. Wieść o decyzji HBO o zakończeniu serii po trzecim sezonie spowodowała wielkie oburzenie, a w sieci zaroiło się od entuzjastów serialu nazywających decydentów z HBO zgrają chciwych "cockksuckerów".

Mimo że "Deadwood" miało świetną oglądalność, HBO przestraszyło się kosztów kontynuacji. W ramach pocieszenia, pojawiło się kilka zapowiedzi zrobienia filmu telewizyjnego, domykającego otwarte wątki, ale do ich realizacji nigdy nie doszło. Ten dramatyczny koniec przyczynił się również do nadania opowieści statusu serialu kultowego – życie okazało się równie gorzkie dla jego fanów, jak scenariusz ostatniej serii dla bohaterów. Cóż, może i dobrze się stało, niedokończone przedsięwzięcia bywają lepsze niż te dopięte na ostatni guzik. Tym sposobem prawdziwą puentą serialu stały się nie rozwiązania fabularne, ale jego ciężar światopoglądowy. Oglądanie "Deadwood" nie jest tylko wyprawą do świetnie wykreowanego skansenu, pozwalającego podejrzeć dawne formy życia.



W wykreowanym przez Milcha dość bezwzględnym portrecie ludzkiej natury jak echo powraca jedna z koncepcji psychologów ewolucyjnych, o której wolelibyśmy zapomnieć – przemoc nie jest żadną chorobą społeczną, wykluwającą się ex nihilo w patologicznych warunkach, ale nieodłączną częścią ludzkiej natury, najskuteczniejszym sposobem osiągania swoich celów. Wspólnota z kolei nie rodzi się na pięknych hasłach miłości, równości i braterstwa, ale na zbieżności interesów. Prawo zaś wypływa nie z poczucia sprawiedliwości, ale z lęku przed przemocą i potrzebą ochrony samego siebie. Brzmi to być może mrocznie i pesymistycznie, jednak od znanych chociażby z powieści Cormaca McCarthy'ego apokaliptycznych wizji Dzikiego Zachodu oddziela Deadwood wiara autorów w człowieka, jako zoon politikon, przekonanie, że w obliczu kryzysu jest on zdolny do współpracy, a racjonalny egoizm nie wyklucza bliskich relacji między jednostkami. A także autentycznej miłości i przyjaźni.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones