Debiut Kieślowskiego z 1966 roku, 50 lat później wciąż aktualny.
Choć żyjemy w erze elektronicznej, zrobotyzowanej, to polska biurokracja wciąż w pełni. Odczuć można to dobitnie dzisiaj, w czasie pandemii koronawirusa. Załatwienie czegokolwiek w urzędzie to włóczęga od okienka do okienka, choć metaforycznie, bo przez telefon.
Montaż i zdjęcia są rewelacyjne. Scena parzenia herbaty przywiodła mi myśl oczywistą; Panie urzędniczki to też ludzie. Ton który przyjmują, znany każdemu, kto choć raz odwiedził polski urząd, musiał przyjść naturalnie. W obliczu kilkunastu metrowych kolejek nie dziw, że serwują chłód i wyrzut. Dlatego też powstała cała kultura łagodzenia obyczajów w formie kwiatków, czekoladek.
Raz jeszcze, świetny dokument, zmęczyłam się całą atmosferą, a przecież nie wyszłam z domu.
Ostatnia scena bardzo wymowna, kolejni ludzie, kolejne życiorysy to tylko kolejne teczki na piętrzących się bez końca regałach.