12 nominacji to ogromny sukces.
Co nie zmienia faktu, że paradoksalnie to bardzo źle świadczy o współczesnym amerykańskim kinie dramatycznym.
Taki "OSTATNI MOHIKANIN" nie mógł w swoim czasie liczyć na nic, a był czymś absolutnie wyjątkowym. Konkurencja była jednak zbyt mocna (m.in. "Ludzie honoru", "Zapach kobiety", "Bez przebaczenia").
Nie chodzi o to, że "ZJAWA" jest filmem złym, ale jednak jest... remakiem "Człowieka z dziczy", co budzi... niesmak. A mimo to jest... zdecydowanym faworytem rozdania.
Dramatom, bądź komediodramatom ("Spotlight", "Big short") wyraźnie brakuje iskry bożej. To dobre, poprawne filmy, ale nie pamiętne. Takim filmem, obok "Zjawy" jest tylko... "MAD MAX", kolejne widowisko, i to on może, i chyba powinien, stawić opór "Zjawie". Czy tak się stanie?
Czas pokaże.
Zgadzam się, "Spotlight" czy "Big short" niesamowicie przegadane filmy. "Spotlight ma szanse tylko ze względu na nośny temat, jednak film jak dla mnie jest przeciętny i nawet bym nie dała nominacji. "Mad Max" - mega-widowisko bez chwili przerwy. Pod względem efektów specjalnych majstersztyk i w tych technicznych kategoriach ewidentny faworyt Oscarów.
Myślę, że w "MM" jest jednak coś więcej:)
http://film.org.pl/a/artykul/kto-zabil-swiat-ponowne-spojrzenie-na-mad-max-na-dr odze-gniewu-68074/
Gdyby MM dostał Oscara za film to byłby to totalny przełom w Oscarach. Znaczyłoby, że Akademia odmłodniała. Ja jestem po stronie "Zjawy" :)
Jednak obawiam się, że w kategorii film nie wygra film, tylko temat filmu - i tu szanse ma na pewno Spotlight i Big short, którym ja bym Oscara nie dała, ale mnie nikt nie pyta.
Może tak być.
Już nie raz Akademia tak zrobiła (casus niedawnego "Zniewolonego", skądinąd dobrego filmu, ale winna był awygrać "Grawitacja". Akademia z pewnością do dziś żałuje tego wyboru). Miejmy nadzieję, że tym razem nie popełni tego błędu.
Gdy przypomni się takich "zwycięzców" jak "Rydwany ognia" (kosztem wybitnych "Czerwonych" Warrena Beatty),
"Gandhi" (kosztem "ET"),
"Pożegnanie z Afryką" (kosztem "Koloru purpury"),
"Wożąc panią Daisy" (kosztem "Stowarzyszenia umarłych poetów"),
"Zakochanego Szekspira" (kosztem "Truman Show", Peter Weir to pechwiec, co?!),
czy niedawny "Social Network" (kosztem "Jak zostać królem),
to krew zalewa.
Ale wybór "Birdmana" na rzecz usilnie wpychanego Akademikom "Boyhood" daje nadzieję, że Akademicy poszli po rozum do głowy.
Temat nie jest ważny, najważniejszy jest film sam w sobie. Sztuka jako efekt końcowy.
Jeśli chodzi o ubiegły rok, to wyżej oceniłam filmy "Teoria wszystkiego", "Whiplash" i "Grand Budapest Hotel". Ale gdyby się wszystkim podobało to samo, to nie byłoby ciekawie.
Z "Grandem..." w pełni się zgadzam.
Do pewnego stopnia z "Whiplash" też (choć to dubel "Zapaśnika" i "Czarnego Łaedzia" - tylko z innymi instrumentami/narzędziami w rękach:),
ale z "Teorią..." w ogóle.
Za łatwe w tym filmie wszystko, za proste. Za gładkie. Choroba jest wstrętna. Ten film był taki... higieniczny. Asekurancki. Wręcz tchórzowski. No i na bardzo dużym poziomie ogólności (o teoriach Hawkinga nie mieli bladego pojęcia! To po co podjęli się zadania ich opisu?). A już Oscar dla Redmayne'a to był skandal rozdania. Kosztem tak krańcowo wybitnej kreacji Michaela Keatona.
Boli mnie ilekrość Akademicy nabierają się na tzw. aktoską ofiarność wcielania się w ważne figury, bo paradoksalnie to jest właśnie pójście na łatwiznę (wózek inwalidzki, ślina w ustach, brak głosu - i załatwione. To nie jest Daniel Day Lewis w "Mojej lewej stopie", o nie!). Zagrać rolę normalnego człowieka, który przeżywa załamanie nerwowe bez takich "podpórek" to jest sztuka. I Keaton tego dokonał. Wielki aktor.
Dokładnie, 12 nominacji do Oscara za odświeżany kotlet. Link do oryginalnej wersji filmu: http://www.filmweb.pl/film/Cz%C5%82owiek+w+dziczy-1971-163036