Recenzja wyd. DVD filmu

Wilk stepowy (1974)
Fred Haines
Max von Sydow
Dominique Sanda

Biblia dla mas

Niniejsza recenzja dotyczy filmu, który porwał się na świętość, i książki, która nigdy nie powinna zostać sfilmowana. Mimo tego gdzieś pośród zawieruchy rozgorączkowanych lat 60. pojawił się
Niniejsza recenzja dotyczy filmu, który porwał się na świętość, i książki, która nigdy nie powinna zostać sfilmowana. Mimo tego gdzieś pośród zawieruchy rozgorączkowanych lat 60. pojawił się ktoś, kto był przeświadczony, że sztuka przeniesienia na ekran "Wilka stepowego" niemieckiego pisarza Hermanna Hesse uda się akurat jemu. Dokładnie rzecz biorąc, mowa tu o dwóch osobnikach. Jeden z nich - Melvin Abner Fishman - był eksperymentującym z LSD zwolennikiem teorii Junga, drugi - Richard Herland - robił za tę bardziej "racjonalną" stronę producenckiego duetu, zajmującą się finansami. Ich droga do osiągnięcia celu była wyboista, sfinalizowanie ambitnego projektu zajęło im siedem lat, a efekt okazał się sromotną porażką, którą Fishman przypłacił załamaniem i, koniec końców, zawałem serca ze skutkiem śmiertelnym (w przypadku którego nie bez znaczenia były jego eksperymenty z narkotykami).

"Wilk stepowy" to powieść-legenda. Określana mianem "Biblii hipisów" nie jest bynajmniej jakimś przebrzmiałym newage'owym bełkotem, napisana na długo przed obyczajową rewolucją i nadejściem epoki dzieci-kwiatów (rocznik 1927) pozostaje jednym z prawdziwych arcydzieł literatury XX-wiecznej. Jest nawet czymś więcej, ośmielę się stwierdzić, a poprze mnie zapewne każdy, kto z tą lekturą miał styczność. Autor, łącząc egzystencjalizm z mądrością filozofii buddyjskiej (a także z pewnymi postulatami antypsychiatrii), zaoferował czytelnikowi książkę-drogowskaz, manuskrypt, który objaśnia to, co na pozór niezrozumiałe, uśmierza ból, przywraca poczucie sensu pośród ogólnego chaosu ducha. Bez dwóch zdań jest to jedna z tych pozycji, które odmieniły moje życie na zawsze. Jedyny problem jaki przysparza owe dzieło, to prosty fakt, iż jest ono nieprzetłumaczalne na język filmowy, czego twórcy ekranizacji nie wzięli pod uwagę, albo też wziąć nie chcieli. Bo cała magia i wyjątkowość "Wilka stepowego" leży w tym, czego nie sposób przedstawić za pomocą obrazu, nie w słowach nawet, a w myśli nadrzędnej. Doskonale wiedział o tym sam autor, który w testamencie zastrzegł sobie, aby jego dzieło nigdy nie zostało adaptowane.

Wola pisarza, jak wiemy, nie została uszanowana. Trzeba przyznać, że upór inicjatorów przedsięwzięcia był godny podziwu. Przez kolejne fazy preprodukcji przewijały się takie nazwiska jak Antonioni (sam przyznał, że książki sfilmować nie sposób) czy John Frankenheimer. Do roli Harry'ego Hallera proponowani byli m.in. Walter Matthau, Jack Lemmon, James Coburn, a nawet Timothy Leary, piewca "kwasu" jako hostii nowej generacji, prywatnie zaprzyjaźniony z Fishmanem. Co charakterystyczne, proces przygotowań i rozmów w sprawie ekranizacji prozy Hessego mógłby być idealnym materiałem na film, o wiele ciekawszym od samego efektu końcowego, którym był obraz Freda Hainesa. Tutaj kolejne nazwisko-klucz: Haines, który zwrócił na siebie uwagę jako autor nominowanego do Oscara scenariusza do "Ulissesa" według Joyce'a, popełnił również skrypt na podstawie "Wilka stepowego". Po wielu perturbacjach i ogólnym zniechęceniu producentów do filmowego światka, on sam w końcu zajął stołek reżyserski. Trudno oprzeć się wrażeniu, że już ta decyzja była karygodnym błędem - Haines o swej nowo nadanej funkcji tak naprawdę pojęcie miał niewielkie, co widać niemalże w każdej minucie jego dzieła. Brak pewnej ręki przy prowadzeniu aktorów, nieumiejętne kadrowanie, koszmarny montaż, który przyniósłby wstyd studentowi pierwszego roku filmówki - to podstawowe grzechy warsztatu debiutanta, a jest ich znacznie więcej. Kolejny punkt to sam scenariusz: Haines wyraźnie nie miał pomysłu na adaptację, dlatego zwyczajnie przekopiował całe zdania i kwestie postaci z książki, przez co pierwsza połowa filmu przypomina raczej słuchowisko niż kino z prawdziwego zdarzenia. Stwierdzić trzeba ponadto, że datowana na 1974 rok produkcja zdążyła się błyskawicznie zestarzeć. Śmiałe wówczas efekty wizualne dzisiaj wzbudzić mogą co najwyżej uśmiech politowania.

Pomimo wszystkich mankamentów celuloidowego "Wilka stepowego" trzeba przyznać, że przynajmniej stara się on być uczciwy - jest po trosze dzieckiem uczniaka, który naiwnie porywa się z motyką na słońce. Fishman porzucił wszelkie kontakty ze Hollywood, które przez długi czas było zainteresowane projektem, wychodząc ze słusznego założenia, że wielkie studia nie są w stanie zachować ducha i wymowy powieści. Szkoda, że nie dostrzegał, iż on sam nie był w stanie tego zagwarantować. De facto - nikt by tego nie dokonał. Mamy więc do czynienia z ambitną porażką, dziwacznym, narkotykowym eksperymentem, który nie tylko nie wytrzymał próby czasu, ale też w momencie powstania przyjęty został ze wzruszeniem ramion.

Największą zaś chyba, do tego nieuświadomioną winą twórców było to, że chcieli przybliżyć masowemu odbiorcy coś, czego ten i tak by nie pojął. W czasach konsumpcji i jednorazowych, plastykowych wyrobów pisarstwo Hessego jawić musi się jako śmieszny archaizm. To nie treść, którą potraktuje na poważnie zniewolony przez konwencję, dyktat mediów, pracujący od-do ustatkowany obywatel. To prawda dla wybranych, dla tych, którzy pragną więcej, ale w żadnym wypadku w rozumieniu materialnym. Stąd Biblia. Jak napisał kiedyś Jim Morrison: "No more money, no more fancy dress. This other kingdom seems by far the best". A on, jak wiadomo, podobnie jak niemiecki noblista, "drzwi" miał otwarte szeroko.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones