Czy musieli robić z Izmaela takiego niesamodzielnego mięczaka? W końcu w powieści on sobie
sam załatwił miejsce na Pequodzie i Queequeg wcale nie musiał go prowadzić za rękę - nawet
go przy tym nie było. Poza tym w powieści Izmael miał pewne doświadczenie na statkach, dlatego
nie miał żadnych zahamowań z powodu swej nauczycielskiej przeszłości ani nie wchodził na
pokład jako kompletny żółtodziób, narażony na ostracyzm i drwiny załogi, i "wykształciuch", którego
zrobili zeń w filmie. Takie rozwiązanie fabularne (przejście od żółtodzioba do starego wygi,
rozgrywające się pod okiem mistrza i opiekuna - którym dla Izmaela jest tu Queequeg) pewnie
miało przysparzać bohaterowi sympatii widza, ale jest ono tak ograne, że twórcy filmu mogli
jednak je sobie darować.