PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=745588}

Z archiwum X

The X Files
7,0 13 427
ocen
7,0 10 1 13427
4,7 3
oceny krytyków
Z archiwum X
powrót do forum serialu Z archiwum X

Wygląda na to, że nic już nie uratuje sezonu 10.

To co serwują nam twórcy to autoparodia. Mulder który tylko czeka, aż ktoś mu przepisze psychotropy. Po czym zachowuje się jak rasowy ćpun, mimo że dostał placebo? Nie pamiętam z poprzednich serii, by choć raz zachował się równie nieprofesjonalnie. Owszem czasem jego wiara prowadziła go na manowce, ale zawsze zachowywał rozsądek i logikę w działaniu.

Do tego wątek młodszych kopii naszych bohaterów tak ewidentny, że aż zęby bolą (ruda Einstein!). No i sama fabuła: nie dowiadujemy się kim byli ci agenci mówiący po arabsku, których wypłoszył agent Miller. Nie wiemy też kim była pielęgniarka, która wyłączyła aparaturę? Mam uwierzyć bez zastanowienia w bajeczkę, którą sprzedała Einstein?

Ogólnie rzecz ujmując: dno i metr mułu niestety.

No właśnie walą po łbie obuchem. Ani to ciekawe, ani wiarygodne. Pokazywać zagładę ludzkości już w szóstym odcinku nowej serii to pogrzebać cały koncept serialu już na wstępie. No przecież po czymś takim nikt już nie powinien wątpić w istnienie światowego spisku. Dotychczas serial nie odpowiadał jasno na wszystkie pytania, aż nagle odkryli niemal wszystkie karty. Słuchajcie ludziska jest spisek, są kosmici którzy już się nawet nie kryją.

Serial oparty na tajemnicy kiedy się ją objaśni traci moim zdaniem rację bytu.

użytkownik usunięty
Phillosoff

Tak samo jak LOST. Pewnych tajemnic po prostu lepiej nie tłumaczyć i wyjaśniać. Samo wyjaśnianie zazwyczaj jest dużo gorsze i mniej pasjonujące niż szukanie i błądzenie po omacku gdy jest tajemnica.

użytkownik usunięty

To nie my stetryczeliśmy na starość krytykując ten sezon ZAX to twórcy serialu stetryczali i zdziecinnieli tworząc swoistą autoparodię.

Szczerze mówiąc dobrze by było gdyby LOST skończył się jakimś zawieszeniem. Niedopowiedzeniem. Skoro wiele filmów potrafi się tak zakończyć, że pozostawia pole do interpretacji, to czemu nie miałby tak zrobić serial? Ludzie na forach LOST tworzyli tyle nieprawdopodobnych teorii, nakręcali się, przez co poziom ich oczekiwań był tak wysoki że niemal nie do zaspokojenia. Podejrzewam, że niedopowiedzenie historii spowodowałoby furię fanów, ale z pewnością serial nie zatarłby im się łatwo w pamięci.

użytkownik usunięty
Phillosoff

Finał LOST i tak był dużo lepszy od tego co pokazał teraz Carter. Te ostatnie sześć odcinków ZAX to był serial klasy B a LOST do końca trzymał wysoki poziom choćby pod względem aktorstwa. A jak oglądałem grę Einstein w dwóch ostatnich odcinkach ZAX to jakby początkująca szkółka aktorska była a nie kontynuacja kultowego serialu. Oczywiście po części winna pewnie też reżyseria i scenariusz. Ale są też plusy. Sezon krótki i już za nami. Należy to traktować jako ciekawostkę naszych czasów, taka mała sentymentalna obsesja na punkcie kultowych seriali naszej młodości. Liczę że Lynch nakręci jednak coś co zlasuje mój mózg pod warunkiem że nie zdziadział kompletnie i Inland Empire był tylko takim drobnym wypadkiem przy pracy a nie konsekwencją postępujących procesów starzenia. Tym właśnie tłumaczę sobie jakość współczesnego ZAX, postępującymi procesami starzenia wśród całej ekipy która brała udział przy tworzeniu serialu w latach 90-ych. Wyszła parodia.

To prawda, że LOST był jednym z niewielu tak świetnie napisanych i prowadzonych seriali. Zakończenie uderzyło w tony, które mnie nie odpowiadają, ale nie można odmówić serii perfekcyjnej wręcz realizacji. Tam wszystko się ze sobą zazębiało: gra aktorska, spójna linia czasowa, lokacje, interakcje między postaciami, sposób prowadzenia narracji, suspens, napięcie. Czekałem na każdy odcinek jak na święto. Rozumiem, przy tym że nie każdemu musi się ten serial podobać, ale mnie wcisnął w fotel na wiele lat.

Nie wiem natomiast co poza kasą przyświecało Carterowi, bo zdaje się że zatracił gdzieś cały warsztat. Kiedyś był przynajmniej dobrym rzemieślnikiem, dzisiaj i to zawodzi.

użytkownik usunięty
Phillosoff

Widać że serial został zrobiony dla kasy i dla jaj. Duchovny nawet jawnie parodiował Muldera i swoje inne dokonania aktorskie. Dla mnie jedyny sens było zaryzykować zrobić jakiś reboot z nowymi, co ważne młodymi i zdolnymi aktorami i nową czołówką. A postacią łączącą z oryginalnym ZAX mógłby być np. Skinner który świetnie się zakonserwował i wyglądał nawet lepiej niż para głównych bohaterów. Ale z samego starego materiału nie wybudujesz nowego domu na nasze czasy. Na dalsze oglądanie dziadków uganiających się za ufo po prostu nie mam ochoty. Wolę oglądać młodszych aktorów, młodych ludzi w ogóle a nie dziadów. Może to nie brzmi ładnie ale taka jest niestety kolej losu. Starość nie radość, musi być wymiana pokoleniowa i jakaś świerzość bo dla współczesnego pokolenia fenomen ZAX będzie już kompletnie niezrozumiały po obejrzeniu tych nowych odcinków.

Dzisiaj w ramach testu obejrzałem pierwszy z brzegu odcinek Archiwum, który akurat emitował Fox. Była to seria z Patrickiem. Obejrzałem i stwierdziłem, że ten odcinek był o niebo lepszy niż to co serwują nam dzisiaj. Czyli nie myli mnie pamięć, ten serial był kiedyś faktycznie dużo lepszy.

użytkownik usunięty
Phillosoff

Na pewno nie był taki przerysowany, aktorzy grali lepiej i fabuła była prowadzona na spokojnie. I nie było aż takich chamskich nawiązań do tamtej współczesności i taniego dydaktyzmu jak np. tutaj z tymi dobrymi muzułmanami.

Dużo zależy od podejścia aktorów. Jeśli grają na serio, wczuwają się w rolę, to łatwej uwierzyć w wydarzenia na ekranie. Archiwum to zawsze były historie na granicy prawdopodobieństwa, ale dzięki temu że główni bohaterowie grali z przekonaniem, to widz mógł na moment uwierzyć, że być może coś podobnego mogłoby mieć miejsce.

Nowy sezon jest szyty tak grubymi nićmi, że aktorzy sami nie wierzą w to co robią. Efekt jest taki, że sama historia staje się jeszcze mniej przekonywująca.

użytkownik usunięty
Phillosoff

Duchovny sam powiedział że jest już stary i zmęczony. Widać że zmęczył te sześć odcinków bo trochę kasy wpadnie. Widocznie nie każdy aktor w tym wieku jest tak tryskający energią jak Tom Cruise.

Co do Pillegiego to powiem ci, że w 10s xf zaskakuje. Widzialam go w Supernatural i przerazilam sie jaki dziad sie z niego zrobil. A tu prosze, wsadzili go w garniak, okularki, troche brody i stary dobry Skinner. Nie wiem czy tylko go tak charakteryzowali w tamtym, czy moze przed xf sie wzial za siebie i podciagnal, ale zaskoczyl mnie pozytywnie, ze zamiast kapcia jak sie spodziewalam, dostalam takiego milego dla oka byczka. On zreszta zawsze byl potezny.

ocenił(a) serial na 7
Phillosoff

FOX i Carter powinni spełnić życzenie fanów i zrealizować trzecią kinówkę, a nie uszczęśliwiać nas na siłę jeszcze bardziej i reanimować serial w postaci prawie-że-sezonu. Zaangażowaliby Doggetta i Reyes jako agentów, sprawa zmusiłaby ich do współpracy z ukrywającymi się Mulderem i Scully, widmo inwazji zmusiłoby ich do odnalezienia Williama by można było już raz na zawsze domknąć te wątki. Skinner też powinien się pojawić, choć osobiście widziałbym go w roli czarnego charakteru - Praise w końcu mówił że część agentów jest już podmieniona i to samo mogłoby spotkać Waltera (zwłaszcza że ulubiony zdrajca wszystkich i tajemnicza rakowata persona już nie żyły). Zwieńczyliby godnie te wszystkie wątki i mieliby pełną dowolność w kwestii przyszłości archiwum:
a) zamknąć temat i skupić się na komiksach, grach i temu podobnych;
b) kręcić dalej z Doggettem, Reyes i okazjonalnymi powrotami Muldera i Scully (albo na odwrót) - jak nie serial to raz na jakiś czas film telewizyjny z potworkiem tygodnia;
c) rebootować archiwum z młodszymi kopiami agentów (co de facto nie przeszkadzałoby w kręceniu osobnych filmów ze starą ekipą)

A tak rozwodnili się za bardzo. Z Einstein i Millerem nie mają czwórki agentów, tylko po 1,5 Muldera i Scully co jest raczej słabym fundamentem dla kinówki. Jeżeli FOX od początku chciał zrebootować archiwum z młodzikami, to niepotrzebnie wpychali ich do głównej fabuły. Po co rebootować serial odmładzając jedynie obsadę, skoro i tak wrzuca się ich w jakieś globalne wydarzenia oparte na mitologii poprzednich sezonów? Teraz stoją pod ścianą ze swoją marką, a jedynym zwycięzcą pozostaje FOX z rekordowymi wynikami oglądalności - może jak z kolejnym krokiem poczekają następnych 20 lat to je powtórzą.

Khaosth

Ja widziałbym rozwój serialu mniej więcej tak:

Moim zdaniem Mulder i Scully mogliby stać się mentorami jakichś młodych agentów na wzór doktora House'a dla jego podwładnych. To by miało swój urok gdyby dajmy na to Scully nadal pracowała w swoim szpitalu i od czasu do czasu pomogła w jakiejś sprawie jako biegła w medycynie. Mulder mógłby być rodzajem guru: starym ekscentrykiem z brodą siedzącym gdzieś na zadupiu i snującym teorie spiskowe przy filiżance herbaty z prądem, ale przy tym pozostając ekspertem od spraw paranormalnych i zachowując zdolność do logicznego i precyzyjnego myślenia kiedy tego potrzeba. Do tego musiała by pojawić się nowa para agentów, ale nie na siłę wprowadzona do serii, ale z jakimś dobrym zapleczem, wprowadzeniem w temat i nie mogliby być kopiami Foxa i Dany jak to jest obecnie. Mówiąc o zapleczu mam na myśli coś takiego co daje im wewnętrzny napęd, motywację do pracy jaką dla Foxa było zaginięcie jego siostry. Musiałoby to być coś co sprawia, że są wiarygodni w swoich działaniach. Co wiemy o Millerze poza tym że sam powiedział że praca w Archiwum X to szczyt jego marzeń? A o Einstein wiemy tylko że wierzy ślepo w naukę i wszystko co stoi z nią w sprzeczności od razu obśmiewa i deprecjonuje. To co nam pokazał Carter to za mało by przejąć się losem tych nowych bohaterów i zacząć się z nimi identyfikować.

Phillosoff

Nie, ja mysle, ze wasze pomysly zle by zrobily serialowi i byly powtorka 9s. O Patricku mozna zapomniec, zestarzal sie w bardzo zlym stylu i ma swoj serial. Anderson tak samo.
Ja raczje bym widziala awans Muldera na dyrektora nadzorujacego. Po latach zmadrzlaby i zrozumial, ze cos moze osiagnac pociagajac za sznurki, a nie kopiac dolki. Umiejetnie by nakkierowywal, bronil, knul, buforowal, opieprzal i podsuwal, nie angazujac sie samemu w dzialania terenowe, ale serwujac nam dostateczna ilosc swojej osoby na ekranie by zadowloic starych fanow.
Problem jest ze Scully, bo chemat dorwczej lekarki sie nie sprawdzil w 8 i 9...
juz predzej bym ja widziala jako pelnoetatowa instruktorke i to nie tylko medyczna. Za bardzo moim zdaniem wycofali sie z atmodfery Millenium, konsultacji, mordercow, sledztw, seryjnosci i grnialnosci absolewnetow i profilowania. Gdzies to zniklo po 4 sezonie. A jeszcze bardziej sie zagubilo kiedy Monica R zamiast byc wlasnie tego typu angentka, od paskudnych przestepstw i profilowania, zaczela robic za jakas wrecz nawiedzona religijnie... Tak, wiem, szatanizm, ale malo w niej bylo Milczenia Owiec, a sporo Omenu...
Dzisiaj w dobie seriali typu Bones i innych o patologach, te cale sekcje Scully to parodia i ciezkie do strawienia, jak polowy sladow nie widza i nie zabepiczaja... To dzis nie przejdzie. Musieliby mocno podciagnac jej poprzeczke i naprawde zrobic z niej specjaliste medycznego, a nie te pozory z trupem na stole rodem z lat 90... albo wlasnie zmienic jej profil, ze bardziej instruktorka i wykladowczyni od technik sledczych. Co chyba wlasnie robi w swoim serialu...
I moze jako mentorka dla nowej rudej, jak odnalezc sie srodowisku tego meskiego zawodu, bo podobno Scully zawsze miala problem, ze jest niedoceniania i musi udawadniac swoje miejsce heh.

Phillosoff

Sorki, że się wtrącę, ale dzięki Twojemu postowi zastanowiłem się jak ja bym to sobie wyobrażał... to było świetne show i zasługuje na coś lepszego niż autoparodia... jeśli ma przykuć nowych widzów a nie tylko żyć sentymentem fanów z lat 90-tych to trzeba by tchnąć w to nowe życie, bo dziś ma dużo większą konkurencję niż wtedy...
Niestety Gillian i David są już za starzy do swoich ról (zgadzam się z kimś kto napisał tu że Fox wygląda tu zależnie od sytuacji jak pedofil, wariat lub ćpun; oboje nie ruszają się tak jak kiedyś, ich twarze zmieniły operacje plastyczne - nie wyglądają na agentów operacyjnych) - zmieniłbym więc ich role w serialu i wprowadził nowe postacie... a więc...
- niech sezon 9 skończy się tak jak się skończył - rozmową w łóżku...
- potem film, ale nie taki jak ten który znamy... Dana i Fox zatrzymują kolonizację ziemi - hollywoodzki happy end... odnajdują Williama i zostają razem,
- sezon 10: Scully porzuca medycynę i zostaje Asystentem Dyrektora FBI (charakterologicznie lepiej się nadaje niż Fox), nadzoruje X Files...
- w X-files zatrudniłbym ze czterech nowych Agentów - ale nie takich wykręconych jak Einstein i Miller, ale na poważnie... jedna z tych postaci mogłaby być komediowa... fajna była ta Agentka Harris (psychofanka) - nie wiem jak wygląda ta aktorka teraz, ale taka postać zabezpieczyłaby wątek komediowy...
- Mulder, byłby kochającym mężem, czekającym na Scully w domu na odludziu, wychowywałby Williama... jednakże w piwnicy kontynuowałby dzieło Samotnych Strzelców... wydawałby ich gazetę w wersji Internetowej i byłby specem od zjawisk paranormalnych...to pozwalałoby włączać go do akcji tak jak kiedyś pojawiali się Samotni Strzelcy...
- wróciłbym do sezonów z ponad 20-stoma odcinkami...jeśli Gillian i David chcieliby gwiazdorzyć np. w 10 można by wymyślić jakąś intrygę w której Scully walczy ze spiskiem na szczytach władzy w FBI (z pomocą Foxa i AD Skinnera)... pozostałe śledztwa prowadziliby pozostali agenci, gdzie Scully i Fox pojawialiby się w mniejszym zakresie jako osoba nadzorująca/mentor/ekspert od rzecz paranormalnych...

Taka moja wizja, gdybym jutro obudził się w ciele Cartera...

Phillosoff

David Duchovny stworzył swoistą mieszankę dawnego Foxa Muldera oraz wypalonego, nieogolonego pijaka z Californication. Ja to tak odbieram i dzięki temu daję radę. Jak mówili autorzy w epizodzie specjalnym: postacie miały się zmienić, a ich biografia, osobowość czy motywacja - ulec dynamice czasu. Ja to kupuję, bez dwóch zdań. Nawet odcinek o terrorystach nie podkopał mojej szlachetnej (chcę)wiary w coś równie kultowego, jak chyba tylko inny agent FBI (Cooper) z Miasteczka Twin Peaks. :)

Jak mam ochotę oglądać świeżego i pięknego jak jajko wielkanocne Muldera (oraz Scully), to sobie włączam odcinek 1 z sezonu 1. A jak chcę poironizować sobie w romansie z własną pamięcią, podobnie jak czynią to sami aktorzy, to oglądam premiery 10 sezonu - gdzie Scully cytuje po 23 latach tekst Muldera z pierwszej odsłony serialu: "Puk, puk: - Uwaga, są tutaj tylko same wyrzutki FBI". <3 <3 <3

Oprócz odcinków "z ludźmi" (odcinek 2, 4 i 5) - pozostałe oceniłem jako dobre i bardzo dobre, zaś popis gagów, w odcinku 3 - jako, po prostu rewelacyjny - gdzie Mulder, leżąc zapity jak świnia na cmentarzu, odbiera telefon od Scully wygrywający melodyjkę przewodnią "X-Files", powodując u trzydziestoletniego fana istne strzyknięcie - nie powiem czego, skąd, ani w co (ale z pewnością chodzi o własne oko).

Winter_Midnight

I jak mi tu ktoś napisze o "nierozgarniętym fanie", to go zeżrę żywcem, a dzieci uwiodę i sprzedam ISIS.

Jakim trzeba być aroganckim bucem, by wciskać innym ciemnotę, że "nie rozumieją serialu, bo kapryśnemu bobo się nie podobało". :D
Serial jest kopą spiskowych bzdur, które wcześniej nie występowały w nim na tak ordynarnym poziomie, a dialogi z 1 odcinka, mogą przyprawiać o koszmar nawet debiutującego scenarzystę, ale żadne rozkapryszone dzidzi, nie będzie dyktowało co jest dla kogoś sentymentem i jakie ku temu znajduje argumenty obronne.

Temat do zamknięcia. :P :P

Winter_Midnight

Może jestem zbyt krytycznie nastawiony, może tetryczeję na starość. W sumie to widzę siebie za parę lat (jeśli dożyję) na wzór Waltera Matthau z Dwóch zgryźliwych tetryków. Mimo to nie mogę jakoś pogodzić się z tym co zobaczyłem w 10 sezonie ZAX. To fakt, że aktorzy i ich postaci postarzały się. To nieuniknione, ale kierunek w jakim podążyły ich losy w serialu nie bardzo mi pasuje.

W sumie to nie wiedziałem o tym, że powrót serialu jest w ogóle planowany do czasu kiedy ujrzałem na Fox trailer nowej serii. Nagle okazało się, że powrót już został nakręcony. Nie byłem jakoś szczególnie mocno napalony, tak żebym się nie mógł doczekać ale postanowiłem że obejrzę na pewno i miałem dość dużo pozytywnego nastawienia. Wszystko to wyparowało, choć nie powiem żeby serial stał się tragiczny. Były momenty które mi się podobały, ale to ciągłe puszczanie oka do widza trochę mnie męczy. Wolę bardziej subtelne metody. Gdybym miał wybierać te odcinki, które bardziej mi się spodobały to wybrałbym 2: ze względu na to że najbardziej przypomina stare serie; oraz 3: przy podejściu na luzie jest naprawdę ciekawie pomyślany, ma dobre dialogi i ciekawy humor. Bardzo słabo wypadają jednak moim zdaniem obydwa odcinki kanoniczne, odcinek 4 jest niedokończony, a 5 to jakaś pomyłka.

Na koniec przychodzi mi taka myśl, że może mój opór wynika z faktu że początki serialu przypadają na moje lata młodości i wrósł on na stałe w moje wspomnienia z tamtego okresu. Być może pamiętam go takim jakim był dla mnie wtedy i wszystko co z tym niezgodne od razu budzi mój sprzeciw? Nie wiem, musiałbym pogadać z kimś młodszym, kto nie pamięta starych serii, a do 10 podchodzi ze świeżym podejściem. Czy ten serial może się podobać w obecnym kształcie? Mnie się nie podoba. Sądzę, że pomijając dysonans estetyczny ze starymi seriami, pozbawiony jest dobrej fabuły i narracji, starzy bohaterzy jacyś tacy mniej charyzmatyczni, a nowi nijacy.

Z tego co czytam na forach polskich i zachodnich, serial od początku ma mieszane oceny. Jedni się zachwycają inni wieszają psy. To chyba nie jest dobry znak, bo przekładając na przykład na świat gier komputerowych: jeśli gra jest wybitna czy bardzo dobra to średnia z ocen jest pozytywna, kiedy zaś mamy mieszane oceny to i gra jest zwyczajnie w świecie średnia: ma swoje dobre strony, ale i strasznie irytujące. Ten serial taki się właśnie dla mnie stał. Niby fajnie zobaczyć stare twarze i poczuć ten klimat, ale coś nie gra, jest jakiś dysonans, jakieś fałszywe tony. Człowiek zasiada do uczty i niby potrawa dość strawna, ale co chwila a to coś na zębie zazgrzyta, a to jakiś posmak dziwny, a to się czymś ohydnym odbije ;)

Phillosoff

Znaczy, wiesz. Odpisałem na Twojego posta, bo jesteś autorem całego wątku, więc jakby uznaję, że jesteś tu wiodącą personą, pod którą jak odpowiesz, to post będzie widoczny wszystkim - a nie gdzieś tam w drzewku dyskusji, w odpowiedzi na odpowiedź do odpowiedzi mości rozkapryszonego dzidzi, "SuszyMnie, nie umiem tego napisać gramatycznie poprawnie lub jestem bardzo zabawny", ale to nie Pan żeś użył zwrotu "nierozgarnięty fan", więc weź Pan resztę wypowiedzi w klamrę, że niezgadzać się jest rzeczą przepiękną, ale wyzywać innych - absolutnie karygodną.

W Twojej wypowiedzi nie widzę, żadnego wyjazdu pokroju "Twój stary", które bractwo obalania seriali nielubianych, sobie upodobało.
Prawda, nie czytałem wszystkiego, ale jak dla mnie, po prostu mówisz jak odebrałeś serial (i w zasadzie to nawet się zgadzamy), nie narzucając swojej opinii innym.


Jeśli powstało zamieszanie, rzuć Pan kamień. ^^

Winter_Midnight

Ludzie karygodnie rzadko używają zwrotu "moim zdaniem", domniemując iż jest to oczywiste, a zacierając przy tym granicę między przekonaniem a zobiektywizowanym faktem i opinią ekspercką.

Z kolei inni, domniemują po treści takiej wypowiedzi, że jest właśnie przeświadczeniem o swej absolutnie słusznej słuszności i prawdziwszej prawdziwszości, nie dopowiadając zżeranego jak makaron w Chinach: "moim zdaniem".


Mości Panu raczej tego nie zarzucam, żeby było jasne teraz i na przyszłość.

Winter_Midnight

"Moim zdaniem" było moim ulubionym zwrotem kiedy pisałem rozprawki w liceum. Wtedy liczyło się, żeby pokazać że jakieś zdanie w tak młodym wieku już się posiada ;)

Obecnie faktycznie rzadko tak piszę. Oduczyłem się chyba, choć minęła mi chęć prowadzenia wojenek z innymi ludźmi na forach. Wcześniej owszem walczyłem do upadłego o swoje, ale szybko pojąłem że w "internetach" nawet jeśli napiszesz logiczne argumenty z pełnym uzasadnieniem, to i tak ktoś je podważy bo tak. Nie da się kogoś skłonić do swojej wizji świata jeśli tego nie chce więc przestałem próbować.

Kiedy jednak po moich traumatycznych ;) przeżyciach z 10 sezonu wszedłem na filmweb i zobaczyłem że wszyscy niemal nie ustają w zachwytach to pomyślałem, że coś tu jest nie tak i napisałem swojego posta w nadziei że ktoś go zauważy, wyskoczy na pierwszy plan i zacznie się prawdziwa dyskusja bo byłem ciekaw jak inni ludzie odbierają ten serial. Może nie jest tak źle jak myślałem, a te pochwały są zasłużone?

Co do mieszanki Muldera z Moodym to też to tak odbieram. Nawet gdzieś o tym wcześniej pisałem.

Phillosoff

A nawiązując już merytorycznie do Twojej wypowiedzi.

Jasne, Duchovny sam się przyznał, że grał w tym serialu jak drewno, bo miał przerwę ponad kilkunastu lat i mega trudno było mu się znowu wczuć w postać.
Scully zdaje się intensywniej pracowała zawodowo, a jej rola nigdy nie wymagała aż takiego dzikiego entuzjazmu, jak w przypadku Foxa, więc chyba lepiej powróciła do korzeni - dla mnie jest bardziej wiarygodna. Nie zmienia to faktu, że wprowadzenie dziennikarza pokroju Maxa Kolonko :D :D + dialogi na poziomie: "- Jest źle, oni to zrobią. - To zbyt niebezpieczne. - To już się zaczęło. - Więc Mulder musisz ich powstrzymać", no... nie ukrywajmy... ryją beret. :D

Jestem zupełnie poważny. Archiwum X oglądałem na przemian z Muminkami, jako formę dobranocki, gdy chodziłem jeszcze do szóstej klasy podstawówki. Zapadło mi w pamięć to wygrywane na flecie intro, długie płaszcze, nieprzesadna pompa, tajemniczość, ciążenie wielkich kosmicznych oczu i ogółem patos. Tak jak z rozkoszą pławię się w "Kontakcie", "Bliskich spotkaniach", "Roswell" czy innych filmach poświęconych tej odjechanej tematyce, tak - serio, serio, nie dałem się wkręcić w szał zakupów, że nowe Z Archiwum X będzie jakimś powrotem do serii i przywróceniem emocji, które w ogromnej mierze NIGDY nie były zasługą serialu tylko umysłu, które na tamte lata go chłonął, atmosfery, powiewu nowości, przestrachu Gremlinami, itp. :P

Od początku traktowałem Foxa i Scully jak starych przyjaciół, którzy zrobili ukłon również w moją stronę, by dokręcić do starej, zakurzonej książki kilka "kolorowych scen" bonusowych - Fan Box. :) Może dlatego nigdy się nie rozczarowałem. Dla mnie Archiwum X nigdy nie zostało zepsute, nadal tkwi w mojej pamięci, nadal mogę je odpalić z DVD, nadal mogę oglądać te same sceny i wspominać, na ile ja wniosłem od siebie do ich interpretowania / przeżywania.


To troszeczkę tak, jak z pruciem pupska, że Unia Astronomiczna zabrała nam Plutona... No chyba śniadanie bezglutenowe wam (pikietowcy spod Białego Domu :D ) zabrała, skoro Pluton jest, był i będzie planetą... tyle, że KARŁOWATĄ. Co więcej, nic się w nim nie zmieniło, nadal wygląda tak samo - a nawet jeszcze piękniej, dzięki przelotowi New Horizons. Zamiast doceniać to, co się ma i jakby przyjmować za naturalne upływ czasu, to niektórzy cierpią jak chorzy na białaczkę.

PS: chorzy na białaczkę, ale Wy to we mnie nie rzucajcie kamieniami. :P

X-Files dalej jest starym, dobrym bieganiem za UFO. A nowe, jest po prostu ukłonem do fanów.
Dzięki za wysłuchanie i za dyskusję: Filozofie. Chociaż z Tobą można się zgadzać/nie zgadzać w cywilizowany, europejski sposób. Zamiast nurzać się w jakimś, nie powiem nawet jakim, bo się ZSRR, Kubańczycy i Chiny Ludowe pogniewają, stylu wywalania pomyj na oponentów ideologicznych.


Ave

Winter_Midnight

Zrobiłem edit na bardziej generalizujący (na: "kilkanaście lat", zamiast konkretnej liczby), jaką w rzeczywistości miał tą przerwę David Duchovny, bo aż mi się realia zaczęły kotłować, łącznie z wrabianiem w to na domiar jeszcze ponad 20 letniej przerwy między fabułami starego i nowego "Miasteczka Twin Peaks" (o którym też gdzieś tam wyżej napominam, a które również ma być od paru lat reaktywowane - w tym jednak wypadku, najzupełniej zgodnie z oryginalnym założeniem fabularnym Lyncha, o którym wspomina karzeł w "czerwonym pokoju", czyli właśnie 20 lat. Kto nie wie, ten łoś :* ).

Wszak zarówno aktor (David), jak i odgrywana przez niego postać (Fox), obydwoje mieli przerwę od tej konkretnej roli - tak w życiu, jak i w założeniu fabularnym.

Winter_Midnight

I my jako widzowie mieliśmy długi odpoczynek od serialu. Zmieniły się czasy i my się zmieniliśmy. W sumie może dość naiwnym jest uważać, że serial nie powinien się zmienić. Ale na niebiosa niech trzyma jakiś poziom scenariusza, to wszystko można wytłumaczyć. Niechby Mulder był nawet zapijaczonym pustelnikiem, gdzieś na prowincji. Przy dobrym wytłumaczeniu kupiłbym to. A tego nowego Foxa nie kupuję.

Moim zdaniem lepiej było mu z kilkudniowym zarostem i z problemami na początku 1 odcinka, niż kiedy zobaczyłem go w garniturze i ogolonego w drugim. Tej postaci pasowałoby według mnie dużo bardziej, gdyby uczynić z niej nieco zdziwaczałego po latach samotnika, który jako ekspert od spraw paranormalnych pomaga w rozwiązywaniu spraw jakiejś nowej ekipie Archiwum X. A Scully mógłby prosić o pomoc jako biegłą w medycynie sądowej pracownicę szpitala. Mogłaby nawet być w nim ordynatorem. Miałaby większe możliwości fabularne i wyższy potencjał dla scenarzystów.

Winter_Midnight

Widzisz ja lubię pogadać, a czasem nawet podyskutować ;)

Dwoje ludzi kiedy się nie zgadza, może prowadzić naprawdę ciekawe rozmowy i przy tym cenić się nawzajem co pokazuje cały zamysł ZAX, gdzie dwoje tak przeciwstawnych sobie agentów musi ze sobą współpracować. Z czasem zaczynają się szanować, lubić, aż w końcu życie by za siebie oddali.

A co do serialu, to wiem że nikt mi nie odbierze tamtych przeżyć kiedy jako dzieciak przebierałem nogami na samą myśl o nowym odcinku Archiwum. Nikt mi też nie odbierze przeżyć jakie towarzyszyły mi w latach kiedy fascynował mnie LOST. Po prostu szkoda mi tego, że nowa odsłona ZAX nie przypomina tego czym był ten serial kiedyś tak jak chciałbym żeby przypominała.

Pewnie można podejść do nowej serii na luzie, ale ja jakoś tego nie potrafię. Zycie mnie zniszczyło ;)

Phillosoff

LOST był kozak. Zaczynałem wtedy studia i pamiętam, że między egzaminami czekałem jak będzie premiera odcinka na AXN.
Oczekiwania widzów, są jak fantazje seryjnych morderców - nigdy się nie pokryją 1:1, przez co w wyniku rozczarowania i frustracji dochodzi do zabójstwa (głównie ze złości), by ukarać ofiarę, że "zawiodła", bo była za mało blondynką, a w fantazjach to ten blond aż grzmocił słomą po oczach, a następnie do powielania modus operandi, by wciąż poszukiwać niespełnionej iluzji.


Najzupełniej rozumiem Twoje rozczarowanie.
Kto wie, może ja je tym swoim śmieszkowaniem i szukaniem na siłę plusów zwyczajnie wypieram, bo się boję Twojego losu. :D
Tu miałbyś przewagę. Jak osiągnę poziom Muldera oraz Twój, to zgłoszę się na konsultingową grupę wsparcia. Trzymaj się, dziadu! :) :) :)
I lepiej wywal telewizor, jak na jesień czy kiedy tam, w TV wróci 11 sezon "Z Archiwum X", bo do tego to wszystko przecież zmierza.

Winter_Midnight

Czas wreszcie dorosnąć dzieciaki.
X-files to zawsze była słabizna, przetykana nędzą, przetykana odcinkami znośnymi - tylko byliście zbyt młodzi i głupi żeby to zobaczyć. Teraz wreszcie mieliście szansę i od razu płacz i kwik, czemu to takie słabe ;p
Trochę w tym wam też dopomógł sam carter, bo wreszcie przestał się kryć z tym jaką ma bekę kiedy kręci sobie iX Fila i was strollował solidnie.

Rzekłem.

ps. Lost... o ludzie, kolejny serialik z rodzaju tych dla mnie wymagających widzów ;p

suszyMie

A jak ktoś nie ma zamiaru dorosnąć to co mu zrobisz?

Poza tym wychodzę z założenia, że wiek zmienia punkt widzenia ale niekoniecznie czyni człowieka mądrzejszym. Gdyby tak było to każdy pod koniec życia automatycznie by Nobla dostawał.

Co do Archiwum to dawno nie widziałem starych odcinków i nie bardzo mam zamiar, bo wystarczają mi wspomnienia. Być może podrasowane i wyidealizowane, ale chcę by takie pozostały. A nikt nie ma do nich dostępu poza mną, więc żadna zewnętrzna krytyka nic w tym względzie nie zmieni.
I co na to poradzisz? ;)

Phillosoff

U Ciebie nic, bo piszesz z sensem ;)

Z drugiej strony gdybyś obejrzał teraz te stare odcinki i zmieniła Ci się perspektywa, to być może nie tracił byś czasu na pisanie "ale kiedyś to było super, a teraz jest tak do dupy".
A być może nic by się nie zmieniło, ale wtedy byłbyś na 100% pewien swoich poglądów wyrażanych obecnie na forum.
To jest jakiś plus ;)

suszyMie

Tak po prawdzie to nic w sposobie w jaki przeżywałem ten serial zmienić się nie może czy obejrzę od nowa czy nie. Przeszłość jest hermetyczna, już nie mam do niej dostępu. To, że dzisiaj ten serial zrobi na mnie inne wrażenie to pewne. Ale pewnym jest też to, że pierwsze doświadczenie czegokolwiek zawsze będzie unikatowe. I nawet jeśli obejrzysz dany odcinek setki razy, to nic nie zmieni sposobu w jaki pierwszy raz go przeżywałeś. To było takie, a nie inne doświadczenie. Może się co najwyżej zniekształcić w pamięci po latach, może Ci się zmienić do niego podejście, ale samo w sobie jest ono niezmienne.

Phillosoff

To oczywiste, że nie zmieni się sposób w jaki pierwszy raz odebrałeś oglądając dany film/serial. Ale oglądając go ponownie później możesz ocenę dostosować do tego co aktualnie czujesz, a nie opierać się tylko na wspomnieniach (które mają to do siebie że nieraz potrafią nieźle nas okłamywać).
Gdybym wystawił x-files ocenę na podstawie wspomnień z lat 90-tych to pewnie dostałby ode mnie z 5 może nawet 6 (bo już wtedy wydawał mi się dziecinny i drażnił mnie głupotami ale jeszcze jakoś tam mnie wciągał). Ponieważ jednak aktualnie zdarza mi się jednym okiem obejrzeć na FOX powtórki starego iX Fila to sobie brechtam ze wspomnień i dałem mu zasłużenie 2 ;)

suszyMie

A ja nie mam ochoty oglądać tego od nowa. Jak nie mam ochoty wracać do podstawówki i liceum. Teraz jest czas na nowe doświadczenia, a nie odgrzewanie kotletów. Ja nawet zdjęć, które kiedyś zrobiłem nie oglądam ponownie, więc przestałem je robić. Może na starość mnie przyciśnie na wspominki, ale jeszcze nie czas.

P.S. Wspomnienia nie oszukują, bo są tylko i aż wspomnieniami. To nie jest kopia realnego świata, nawet nie wiemy czy to co wtedy z niego odbieraliśmy było faktycznie takie jakie nam się wydawało. To że teraz możemy coś z perspektywy czasu inaczej interpretować tylko mnie utwierdza w przekonaniu, że ani wtedy ani teraz nie mieliśmy wglądu w prawdziwą naturę rzeczy więc po co cokolwiek zmieniać? Mam zmienić ocenę jakiegoś serialu? Jaki miałoby to cel i sens, skoro za 10 lat go obejrzę i znowu zmienię zdanie? Czy to oznacza, że serial się w jakiś sposób zmienił? Nie. Czy ja się zmieniłem. Tak. Czy wynika z tego coś odkrywczego? Bynajmniej.

Phillosoff

Po co w ogóle coś oceniać?
Teraz dasz 10 ale serial nadal kręcą, potem będziesz chciał zmieniać ocenę, czy jednak już zostawić taką jaką dałeś w trakcie? ;p
A w latach 90-tych dać oceny nie mogłem, bo filmwebu nie było.
To teraz powinienem nie ocenić wcale, czy dać taką ocenę jaką mógłbym dać na podstawie bodajże 4 sezonów jakie widziałem ponad 20-15 lat temu i których już nawet nie do końca pamiętałem? ;p
Życie tak pełne rozterek ;p ;p
Oceniam na dzień dzisiejszy, jeżeli po 11 sezonie będę chciał podwyższyć ocenę, to tak zrobię, a może jeszcze obniżę. A może go już nawet nie obejrzę, bo mi szkoda czasu będzie. A może obejrzę na nowo wszystko i stwierdzę z sentymentem, że to jednak był klawy serial, tak okrutnie go tą 2 ukrzywdziłem ;)

suszyMie

Jak widać można mieć wiele zupełnie różnych podejść do tematu i dobrze.

Ja oryginalnej serii nie oceniłem i tej chyba też nie ocenię. To co myślę i czuję napisałem. Nie da się tego przełożyć na cyfrę od 1 do 10.

suszyMie

Jaki płacz i kwik, że słabe?

Stare sezony 9/10
Nowy 7/10

Swojej oceny nie zmieniłem. Po twoich postach, pewnie nawet podniosę, bo widzę, że czerwoni nie lubią jak ktoś ma własne zdanie. Więc z samej przekory, z samego podkreślenia elitarności własnego grona, dalej będę sobie swoim chodnikiem szedł.

Także ten, ja o nic nie płaczę, raczej strofuję cwaniaczki internetowe, które nadal chyba nie ogarniają, że 3/4 ich rozmówców się z nich nabija; z pozostałymi się kłócą bez rezultatu, a jakieś 90-99% w efekcie i tak nie zmieniło zdania. Ci jednak, wiercąc dziurę w brzuchu, nadal rozpisują się elaboratami, nie rozumiejąc prostej rzeczy: ludzie mają gust, preferencje, wolną wolę i kaprysy. Żadne ZOMO tego nie zmieni. :P Zamiast tego bobasy wolą jednak wmawiać ludziom ciemnotę, co należy lubić w jedynie słusznym systemie ludowym - bo jak nie, to inaczej się "nie dorosło", do poziomu rzucającego się w pieniaczce o łóżko bobasa internetowego. :P

Aleś pan jest autorytet. Come on...

Winter_Midnight

W takim razie do listy ulubionego badziewia dodaj sobie jeszcze em jak miłość, klan i power rangers, ale mi tym na złość zrobisz, haha :D

Nic dziwnego, że jesteś miłośnikiem ZAX i Lost, to właśnie twój poziom i nawet nie próbuj tego zmieniać, jesteś we właściwym miejscu :]

Macham z góry :]

suszyMie

Och, świetnie...

Pokłóćmy się na argumenty pokroju "twój stary, twojego starego" i "mój gust jest lepszy od twojego".
Zasadniczo to nie muszę Ci niczego tłumaczyć, a Ty nie musisz niczego wyjaśniać mnie. Chciałbym tylko napisać, że nie zepsujesz mi wieczoru - nawet kalibrem pokroju "M jak miłość". Choć było to perfidne działo!

Może zwyczajnie nie zaczepiaj innych, co, skoro aż tak Cię drażni, że ktoś się stawia i pisze prawdę (bo czym innym jest mówienie, że ktoś coś lubi w zgodzie ze swoim sumieniem, a Ty nic na to nie możesz poradzić, bo jesteś po drugiej stronie jakiegoś zakurzonego biurka)? Co szkodzi wydorośleć trochę, a przy okazji dojrzeć? Na urodę Ci to chyba nie zaszkodzi? Wrzodów się nie nabawisz.

Może mnie też zwyzywasz, jak tamtego nieszczęsnego 40-latka, że mam osiem i pół wiosen, lubię Justina Timberlake'a, Kiepskich i telewizje śniadaniowe. Albo, że znowu ktoś, inny oczywiście niż wielmożna Twojość, nic nie wie o świecie - wypominając mu to w bzdurnych przepychankach pod serialem SF?

Jeeez... Czemu nie możecie po prostu lubić sobie / nie lubić czegoś we własnym imieniu (Wy, użytkownicy Filmwebu, YouTube, Twittera, kwejków i innych takich, internetowych wyrzygowni frustracji), tylko mieszacie w swój prywatny gust innych ludzi, nazywając ich, w imieniu ordynarnie pojętej "dowolności słowa" - gorszymi, głupszymi, etc.

To o czym pisałem, ta mentalność totalitarna, bez względu na wiek, na rocznik, Twoją historię, pochodzenie, sympatie polityczne, w ogóle cokolwiek związanego z biografią... coś jest w takich ludziach jak Wy, że "total", przymus i afiliacje z jedynie słusznym systemem opresji, aż same cisną się na klawiatury i myszki.


Mam zamiar jeszcze dzisiaj napić się soku owocowego, poczytać coś, wyluzować.
A Ty, co chcesz dzisiaj zrobić? Znowu kogoś zgnoić, rzygnąć sobie przez ramię?
W imię czego?

Szerokiej, Waść, drogi.

Winter_Midnight

hłe hłe, dlaczego coś by mnie tu miało drażnić, skoro mam wywalone na wszystko?

i po co się nagle kajać zacząłeś, przecież napisałem, że jesteś we właściwym miejscu ;p

Macham z góry :]

suszyMie

A ten się dalej ośmiesza, cisnąć ściemę nie wiadomo komu... -_-

Na niektórych to nawet worek z cementem nie działa. :P

Winter_Midnight

Dorzucę swoje trzy grosze: nie warto wchodzić w dyskusje z kimś, kto tylko czeka aż kogoś oburzy na tyle by podniósł rękawicę, a potem zaczyna się potyczka słowna z której nic nie wynika poza frustracją tego kto stał się celem ataku. Atakujący nie jest tu partnerem w dyskusji, nie dotrze do niego żaden argument, ale też nie bardzo ma jak, bo w jaki sposób jakikolwiek argument może zmienić czyjś obrany światopogląd? Większość ludzi przybiera jakiś w sumie a priori, po to żeby z jego pozycji bronić swoich racji. Próbę krytyki tegoż odbiera jako atak na swoją osobę i broni się do ostatka.

Czemu tak jest? Ludzie zapominają, że każda argumentacja opiera się w jakimś stopniu na dowodzeniu logicznym. Wydaje się, że dowiedzenie czegoś w sposób całkowicie logiczny powinno niejako z automatu powodować u ludzi przyjęcie danego twierdzenia. Prawda jest jednak taka, że nawet ściśle logiczny dowód można odrzucić po prostu na zasadzie ludzkiej przekory. Niestety nie ma przejścia między dowodzeniem rozumowym, a sądem moralnym. Jeśli jeszcze do tego zauważyć, że każde dowodzenie logiczne musi się opierać na uznanych wcześniej a priori i przyjętych bez dowodu aksjomatach, zbiorze uznanych prawd z których wyprowadzamy inne, to staje się jasne, że podważając przyjęte przez rozmówcę aksjomaty, automatycznie podważamy wszystkie uznawane przez niego prawdy dowiedzione na ich podstawie. Inaczej mówiąc negujemy wszystko to, co dla niego jest prawdziwe i niepodważalne. Możemy to zrobić bo nie zniewala nas żadna logika, możemy działać zupełnie nielogicznie.

Wniosek z tego przychodzi mi jeden: prowadźmy dyskusje z ludźmi którzy dzielą z nami przynajmniej wspólny zbiór podstawowych prawd. Co do wniosków z nich możemy się nie zgadzać, ale przynajmniej co do rdzenia mamy ten sam pogląd. Z innym ludźmi wszelki spór jest jałowy i nie prowadzi do niczego konstruktywnego.

Spieranie się o gusta jest natomiast stratą czasu zawsze, bo nie są one w żaden sposób intersubiektywne. Co innego dzielić się nimi i porównywać z tym co lubią inni na zasadzie, powiedz mi co lubisz, a powiem ci co ja lubię. To może być ciekawe i rozwijające, bo tyle gustów co ludzi, ale tylko do czasu gdy nie traktujemy ich inaczej jak pewien zestaw przysługujących nam cech. Są dla nas właściwe, wynikają z naszej wrażliwości, wychowania i charakteru. Nie są czymś uniwersalnym.

Phillosoff

Wypowiedź poświęcona w części swoistemu normatywowi Kartezjańskiemu, nie ma sobie oczywiście nic do zarzucenia. Z perspektywy bliższej mi profesji muszę jednak kilka spraw zarysować z innej strony.

O ile niepodważalnym jest, że istotą sporu / zgody jest wspólny rdzeń konceptualny, baza pojęciowa, a nierzadko również zbiór przyjętych za grupą odniesienia siatką apriorycznych założeń moralno-światopoglądowych ("bo tak"), o tyle teoretycznie (czyt. niepodważalnie) dyskusja z osobą spoza naszego kręgu kulturowego, o innym wykształceniu, innym stylu wypowiedzi czy podłożu pojęciowym, wcale nie musi być z góry skazana na porażkę. Między innymi dlatego ja się takich wypowiedzi niekiedy podejmuję. Elementem niezbędnym do zatracenia w bezsensie jest też zbiór takich cech osobowości, temperamentalnych czy konstelacji socjalizacyjnych jak: dogmatyzm, skłonność do negacji wszystkiego co inne, zamkniętość poznawcza (w literaturze nazywana też "zamkniętością umysłową"), osobowość autorytarna, nastawienie na rywalizację, frustracja i skutkująca w jej rezultacie niewyzwolona agresja, z reguły NIEJAWNE dla danej jednostki poczucie niższości, krzywdy, itp. negatywnych emocji odniesionych do zdarzeń z życia "bezpośredniego" (nie nazywałbym bowiem internetu - "fikcją", a tego co poza internetem - "światem realnym". Obydwa te środowiska są tak samo realne, funkcjonują w nich realni ludzie, przezywają realne emocje, w obydwu z nich kłamiemy, fabularyzujemy i snujemy narrację korzystną dla naszego ego, osiągamy subiektywne korzyści i zarysowujemy własne terytorium tzw. "przestrzeni komfortu"). Ważne jest też traktowanie relacji jako rywalizacji, pogarda do odmiennego zdania (por. nietolerancja, nie zaś, naturalny skądinąd, "brak akceptacji" - co jest często mylone), w końcu zaś nierozwinięte struktury poznawcze (świat jest plejadą inności, a nie kliką podobnych sobie jednostek) oraz niedojrzałość emocjonalna (to co inne, nie jest moje, nie może być więc dobre ani prawdziwe, ponieważ tylko ja mogę mieć rację, a inni są w błędzie).


Z Tobą różnimy się diametralnie w ocenie gry aktorskiej, poziomu fabularnego czy nawet sensu dokręcania kolejnych odcinków tego konkretnego serialu. Pozwalamy sobie jednak na frywolne żarciki z tego kto i kiedy był drewnem, a zapytani o resume serialu nadal potrafimy się bardzo różnić (ja reagujący dość pozytywnie, Ty - dość negatywnie na odbiór zaserwowanych nam przez Chrisa Cartera treści). Owszem, nie różni nas wiele na poziomie pierwotnej oceny serialu, gdyż prawdopodobnie obydwaj jesteśmy w stosunkowo podobnym lub zbliżonym wieku (co byłoby argumentem ZA Twoim uzasadnieniem). Nie różni nas jednak tak wiele na poziomie dyspozycji psychicznych, bowiem możemy reagować relatywnie odmiennie na to samo, a jednak odnosić się do siebie z poszanowaniem i otwartością - starając wzajemnie zrozumieć.

Wbrew pozorom znam jednak kilka osób (również na nieszczęsnym FilmWebie), z którymi różniłoby mnie wiele na poziomie wpojonych norm moralnych i zasad postępowania, przyjmowanych aksjomatów czy nawet siatki pojęciowej, a jednak z którymi jestem w stanie owocnie rozmawiać o swoich różnicach. Osoba Twojego pokroju doskonale też zdaje sobie pewnie sprawę z tego, iż rzymskie "de gustibus non est disputandum" zostało błędnie przetłumaczone i nie oznacza "o gustach się nie dyskutuje" (tak przyjęte najwyraźniej w toku nierozumienia pojęcia "dysputować"), ale "o gustach się nie wykłócamy" - co jak najbardziej pozostawia otwartą drogę do rozmów i wymiany zdań - choćby rozmowy o pogodzie, są rozmowami o guście; rozmowy o smaku, potrawach, kolorach, wystroju wnętrz, czyimś ubiorze, preferencji spędzania czasu. Dyskusja zaś, w sensie akademickim jak i słownikowym, oznacza wprost - retoryczne dążenie do konsensusu, zachowanie u podstaw konstruktywne i owocujące wywodzeniem jakichś produktywnych wniosków.

Prawda, jednostki powinno łączyć cokolwiek, choćby umiejętność dyskutowanie - czym tylko potwierdzam Twoje słowa. Podłożem niezgody może być jednak coś więcej niż wiek, wartości czy podobne ukształtowanie poznawcze. Niekiedy można zostać zaskoczonym jak ktoś, kto powinien się raczej poczuć urażony naszym komentarzem, wejdzie z nami we względnie rzeczową rozmowę.



Wybacz, jeśli uraziłem Twoje wyczucie estetyki i zaburzyłem (o ile jest to w ogóle możliwe) porządek panujący w tym zakątku polskiego internetu, podejmując w ogóle rozmowę z "kimś" pokroju adwersarza wyżej - niejako dostosowując się do jego stylu i tonu wypowiedzi. Wychodzę z założenia, że widząc zachowanie, które nie powinno być akceptowane (a z racji na specyfikę reakcji tłumu, będące często puszczane płazem) lub wymagające bezwzględnie komentarza, nie powinno być bez takowego pozostawiane. O ile nie łudzę się, że ktokolwiek pokroju dogmatyka, frustrata - zapewne przeżywającego trudne chwile w okresie dorastania (tak fizjologicznego jak emocjonalnego) lub będącego, co ABSOLUTNIE skandaliczne! i bez cudzego zawinienia, gnębionego w szkole, pracy czy w domu, chcącego odreagować przynajmniej w jednym miejscu, w którym miałby szansę na napaść i odwzajemnienie agresji - w ogóle zrozumie co do niego faktycznie napisałem, nadal miast tego trwając w wizji, iż był to atak typu "wet za wet", by sprawić sobie dziecięcą przykrość; o tyle nie pozostając obojętnym zawsze, choćby minimalnie, przyczyniam się do kształtowania i zmiany postaw wśród pozostałych czytelników.

Komentarze Twojego pokroju są zaś jeszcze cenniejsze, bo niczym superwizja pozwalają dostrzec momenty, w których samego mnie mogło ponieść i jak należy pracować nad bardziej neutralnym formułowaniem zdań.

Winter_Midnight

Takie dysputy przypominają czego mi najbardziej brakuje ze studiów. Zdecydowanie najwyżej ceniłem konwersatoria, gdzie można było porozmawiać z ludźmi o bardzo wysokich zdolnościach retorycznych i logicznych, a przy tym zwyczajnie po ludzku ciekawymi jako osoby. To uczyło precyzyjnego wyrażania swoich poglądów, logicznego i spójnego budowania argumentacji w debacie, a przy tym szanowania drugiego człowieka i jego poglądów oraz powstrzymywania się od rywalizacji i szukania zwycięstwa w potyczce słownej za wszelką cenę.

Kiedy po takim doświadczeniu człowiek widzi jak karczemne kłótnie prowadzą ze sobą osoby które mienią się elitą narodu, to zwyczajnie odechciewa się na to patrzeć. W Polsce nie ma wykształconej kultury prowadzenia rozmów, czy w szczególności sporów. A jeśli była to wojna i PRL skutecznie ją wytrzebiła ze świata publicznego. Ze świecą szukać dziennikarza, który zada rzeczowe pytanie nie próbując manipulować rozmówcą i sprowadzić rozmowy na z góry wyznaczony przez siebie tor, czy dowieźć ustalonej wcześniej tezy. A przy tym pozwoli się wypowiedzieć pytanemu, bez przerywania, czy wygłaszania swoich opinii. Internet natomiast aż kipi od opinii wygłaszanych przez frustratów, nieskorych do przyjęcia jakiejkolwiek krytyki czy argumentacji innej niż ich własna. Nie chodzi mi bynajmniej o to, by za wzór stawiać ludzi spolegliwych i pozbawionych własnego zdania, ale wypadałoby choć spróbować postawić się na miejscu rozmówcy, spróbować zrozumieć jego motywacje zamiast trwać przy swoim bez względu na wszystko.

Phillosoff

Swego czasu fascynowało mnie, jak rozbierając absolutnie dowolną kłótnię na czynniki pierwsze (nazwijmy to dowolnie, np. funktorami interakcji), dochodziło się do wniosku, że zarzewiem całego tego sporu było to, że ktoś komuś za cicho powiedział "dzień dobry" 15 lat temu, że się krzywo spojrzał; wyraził jakiś pogląd, który został odebrany niejednoznacznie lub zwyczajnie nie powiedział tego, co należało, wtedy, kiedy było trzeba.
W tym wymiarze, z perspektywy lat... w ujęciu generacji czy mileniów (nie mówiąc o eonach), przelewamy tylko swój czas, z ręki do ręki, na stwarzaniu dumnych pozorów bycia ważnymi; zajmując się rzeczami, które jutro przeminą i "pejczując" się wzajemnie z powodu problemów drążonych w zupełnie błahych, głupkowatych sporach, nie mających kompletnie żadnego znaczenia - nawet dla większości ówcześnie żyjących.

Gdy obserwujemy polityków w grę wchodzi jeszcze płaszczyzna zupełnie niejawna dla docelowego odbiorcy, na którego rzecz rozgrywane są owe przedstawienia. Sterowanie emocjami i antagonizowanie rzeczywistości, która absolutnie nie daje się sprowadzić do jakiegoś monochromatycznego wzoru binarnego (wybacz pleonazm... "monochromatyzm" i "binarny" - to też jest cecha współczesnej komunikacji. Podobnie jak w kryminologii mówi się o "nadzabijaniu" ofiary, tak i w retoryce medialnej można mówić o "nadekspresji". Nic już nie jest, po prostu rzeczone. Fakty i zjawiska muszą być DRUZGOCZĄCE, KATEGORYCZNE, WSTRZĄSAJĄCE, postawy innych ludzi SKANDALICZNE, ŻENUJĄCE, OBRZYDLIWE, ZDRADZIECKIE, a zdarzenia "DOSŁOWNIE" O WŁOS GROŻĄCE ŚMIERCIĄ lub trwałym, drastycznym kalectwem).


Nie można również ująć celniej tak trafnej puenty jak: "nie potrafimy się stawić w roli oponenta", stąd cały ten kram unoszenia się emocjami (jakby nagle ego wszystkich obywateli było w podobnym czasie i natężeniu zagrożone tym, ze ktoś wypowiedział, że ośmielił się wypowiedzieć, swoje zdanie - tym bardziej, jeśli zrobił to w sposób zakrawający o wygłup i niską wiarygodność, np. wplataniem co chwila własnych opinii czy reakcji emocjonalnych do swojej wypowiedzi).

Gdy jakaś grupa wierzących vs. ateistów, chrześcijan vs. żydów, liberałów vs. konserwatystów, uważających się za ofiary vs. nie uważających się za winowajców, A vs. B - przepycha się kijami i miotłami w kipiszu wzajemnej agresji... mało kto, kiedykolwiek zastanawia się nad tym DLACZEGO druga osoba myśli inaczej, a przecież dany pogląd, preferencja, wybór ZAWSZE z czegoś wynika. Z czegoś co jest składową repertuaru ludzkich pragnień i motywacji... z czegoś zatem, co jest na bardzo ogólnym poziomie wspólne wszystkim przedstawicielom danego gatunku. Co więcej, mało kiedy rozważane jest, że być może z tego myślenia inaczej wynika jedynie to, że ktoś chce osiągnąć inne korzyści, lub te same lecz innymi środkami, albo inne - choć podobnymi środkami a np. na podstawie odmiennych potrzeb... lub inaczej artykułowanych... z różnych powodów inaczej, innych, odmiennych, w różnym stopniu, o rozmaitym natężeniu, kiedy indziej, wobec kogo innego... Nie. Po co... najlepiej do wora, zawiązać i do rzeki. :P

To trochę tak, jakby przy wyjściu z supermarketu stał jakiś organ segregował ludzi ze względu na to, że jedni lubią jeść jogurty, a inni czerwone mięso. W tym wymiarze jest oczywiste, że się kierujemy czym innym. W wymiarze zakrawającym na światopogląd, czujemy się zaś zrazu urażeni lub zagrożeni.


Przyjemnie podyskutować! Dziękuję.
(Przyjemnie, nawet jeśli na FW nie można edytować swoich wypowiedzi, z wyłowionej po dłuższym niż 5 minut czasie własnej literówki, interpunkcji czy pisania "kartezjańskiego" - przymiotnika!! - wielką literą).

Winter_Midnight

W zasadzie to raczej "monologujemy" w oparciu o cały czas bardziej aktualne informacje pochodzące od siebie nawzajem, niż prowadzimy dialog. Miejscami bardziej mi to przypomina, w formie obecnej na Filmwebie, dawne tradycje epistolarne ;)

A co do samej natury kłótni: niestety dopiero po latach doświadczeń udało mi się zorientować, że większość karczemnych kłótni jakie zdarzyło mi się prowadzić w moim życiu, zaczęło się od jakiejś zgoła błahej sprawy, rozdmuchanej do granic absurdu za sprawą czy to urażonej dumy, czy chwilowo złego nastroju, czy też innych czysto marginalnych powodów. Żaden z nich po latach nie okazuje się na tyle ważny bym był sobie w stanie przypomnieć o co w ogóle poszło.

Odnoszę wrażenie, że przy całej otoczce rozumowej jaką wokół siebie lubimy roztaczać, sprowadzamy się niestety do gry wzajemnych psychofizycznych reakcji w naszym ciele. Nie żebym chciał sprowadzić zagadnienie dualizmu ontologicznego do jakichś czysto biochemicznych skrajności. Jesteśmy jednak bytem psychofizycznym jakby nie było i targają nami siły, których sami często nie rozumiemy nawet w jakimś ułamku. Oczywiście dobrze pochylić się nad tym zagadnieniem szczególnie jeśli posiada się odpowiednie przygotowanie w temacie, podparte o wiedzę z zakresu nauk społecznych i nie tylko. Zawsze lubiłem dyskusje na ten temat, drążenie jego zawiłości. Sama jego znajomość i świadomość swoich ograniczeń nie sprawia jednak że możemy się łatwo z nich wyzwolić. To co zauważyłem sam po sobie, jako osoba skłonna do autorefleksji, to nie tyle zmniejszenie skłonności do wpadania w jałowy spór, bo jestem osobą dość impulsywną i czasem po prostu mi się to zdarza; ale zmniejszenie czasu potrzebnego do tego bym się zorientował co do bezzasadności dalszego prowadzenia sporu i tendencji do jego jak najszybszego zakończenia i załagodzenia ewentualnych reperkusji.

Phillosoff

W przypadku osób impulsywnych a skłonnych do refleksji (niestety... mam tak samo), pojawia się ten nieprzyjemny efekt po fakcie, że "cholera... to było żenujące z mojej strony". Ja osobiście podchodzę do zagadnienia dyskusji na tyle rygorystycznie, że wszelkie przejawy utraty kontroli nad własnymi emocjami czy - stosunkowo rzadziej - oceną poznawczą, kto ma rację i w ogóle o czym my rozmawiamy, uznaję za ośmieszające lub infantylne. Nie wiem jak u Ciebie (a wciągnę nas w ten dialog, a co tam) - czy starasz się wyczuć ważką granicę pomiędzy emocjami konstruktywnymi, np. jakimś umiarkowanym euforyzmem (choćby z faktu z podobieństw między uczestnikami rozmowy - co też nierzadko prowadzi do przeszacowania realnej sytuacji), czy też dla własnej pewności starasz się ograniczać komunikat o charakterze emocjonalnym (łatwo powiedzieć, jak niemal każde słowo niesie ze sobą jakąś konotację), by w toku rozmowy, co do której widzisz, że niesie ona potencjał sporu, nie wynikły z tego jakieś nieporozumienia (np. niezrozumienie emocji, kierunku czy ich ładunku).

Dualizm ontologiczny zwykłem był rozpatrywać jak ordynarny determinista. Skrajny wręcz determinista. I tako jako odżegnuję się od wolnej woli w stopniu całkowitym - całość procesu decyzyjnego przypisując konfiguracji neurobiologicznej, uwarunkowaniom temperamentalnym, kontekstowi wychowawczego, przestrzeni kulturowej, z której czerpiemy wzorce, jakie dane nam będzie w ogóle rozpatrywać w kategoriach "wyboru" oraz kontekst sytuacyjny, często na długo wyprzedzający naszą reakcję i zawężający pulę opcji. Innymi słowy temu, co do tej pory znamy i nie wykraczając poza coś, co przeczyłoby prawom fizyki - DO MOMENTU, gdy tych mechanizmów nie odkryjemy, a wtedy koniecznym będzie zweryfikowanie obecnego sceptycyzmu.
O ile oczywiście, w rozumieniu przeniesionej na świat makro kwantowej superpozycji, wyborów mamy bezlik (mniejszy lub większy w zależności od sytuacji, środowiska w jakim operujemy i własnych możliwości), o tyle skłaniam się ku temu, że ostateczny "wybór" jest odpowiednio wcześniej zdeterminowany, pozostałe opcje stwarzały zaś jedynie iluzoryczną przestrzeń decyzyjną (którą umysł, na potrzeby własnego komfortu poznawczego, sobie wytwarza).
Tako samo też, może według niektórych nazbyt mechanicystycznie, w kwestii "szyszynkowej" jestem zwolennikiem postulatu bioelektrycznego podłoża natury umysłu i pochodnej im, wypadkowej konceptów tworzonych na bazie tej różnicy napięć oraz repolaryzacji błon komórkowych. Esencję ducha, żywiołów nadających życie, animy, czy jak tam to zwać (duszy), widzę zaś podobnie jak rozwiązuje się problem świadomości - jako zjawisko będące pochodną sumy procesów rozgrywających się w ramach obowiązujących praw fizyki (ze szczególnym uwzględnieniem termodynamiki, w zakresie przepływu energii czy entropii), ewolucyjnie zaadaptowanych przez nasz ośrodek poznawczy w określonym, pragmatycznym celu (tu - pisząc cały czas o świadomości - w celu utrzymania w obiegu pamięciowej pętli bioelektrycznej poczucia własnej tożsamości, jej koherencji oraz zdolności rozumowania kategoriami "JA" czy "realność", co ma daleko idące, korzystne dla nas konsekwencje). Zjawisko to nie ma konkretnego ośrodka (owszem, twór siatkowaty podtrzymuje aktywację OUN i odpowiada za przytomność, jednak "ośrodka świadomości" nie da się wyodrębnić z racji na to, iż aktywność mózgu zlewa się w tło współbrzmienia różnych ośrodków i różnych szlaków aksonowych - bez wdawania się w szczegóły.
W odniesieniu do samej duszy nie da się zaś nawet namierzyć "co autor miał na myśli", bo i powietrze jako tchnienie, i woda i ogień, i energia, i pierwiastek duchowy, i jakiś spadek po boskości i inne warianty się tu przewijały, łącznie z tym by umysłowość przypisywać sercu - a głowę traktować jako rusztowanie dla oczu i aparatu wokalnego. W gruncie rzeczy, sprowadza mnie to więc do wniosku: nie rozumienia u fundamentów przez pierwotnych zasady funkcjonowania OUN, co w sposób zrozumiały i naturalny, pchnęło ich do snucia koncepcji, m.in duszy - obecnego u egipcjan, u antycznych, w cywilizacji chińskiej, w cywilizacji arabskiej, a w końcu także wśród ludu Judei - stanowiąc niejako mieszankę dotychczasowych wierzeń i zlepiając je we własny koncept (z którego tak mocno pobrzmiewa rozumiana przez chrześcijan idea duszy).


Mam nadzieję, iż dostrzegasz, że celowo doprowadzam (mam nadzieję, że poprawnie rozpoznawszy Twoją wypowiedź) do pojawiania się różnic zdania, by można było jeszcze chociaż kilka minut porozmawiać, zanim nas od spamerów i offtopowców wyzwą: "a idźcież z tymi bzdurami na jakieś forum". :)

Winter_Midnight

Czyli jeśli dobrze rozumiem skłaniasz się raczej do monizmu niż dualizmu? Nie ma rozdziału na dwie zupełnie odmienne substancje, ciało i ducha, lecz istnieją jedynie byty materialne do których wzajemnych oddziaływań można sprowadzić to co niektórzy nazywają duszą czy psyche lub animą w zależności od języka. Czy jako determinista uważasz że istota w rodzaju demona Laplace'a byłaby faktycznie w stanie określić wszelkie przyszłe i przeszłe zdarzenia?

Phillosoff

Jako klinicysta z wykształcenia, jak najbardziej skłaniam się ku interpretacji rzeczywistości poprzez wymiar psychofizyczny. Oczywiście respektuję i szanuję cudze potrzeby duchowe (których zakres jest niezmiernie szeroki), jednak je również rozpatruję w ujęciu fizykalnym (są odpowiedzią na potrzeby realnych istot, realizują się w realnych działaniach, jeśli zaś odnoszą się do jakichś zjawisk, to te również funkcjonują w ramach czterech głównych sił fizyki). Metafizyka jest zaś nie pojęciem realnym, tylko zakresem terminologicznym dla zjawisk, których albo nie ma i nie istnieją, bo są folklorem, albo być może istnieją lub mogłyby istnieć, lecz my i nasza technika jesteśmy zbyt prymitywni by je rejestrować i/lub wytłumaczyć odpowiednim modelem, uwzględniajacym obowiązujące prawa fizyki.

W kwestii demona Laplace'a, z wiedzy jaką dysponuję wiem, iż nieoznaczoności kwantowej nie da się dookreślić, podobnie jak położenia elektronu. W odniesieniu więc do zjawisk subatomowych nie byłoby możliwe stworzenie swego rodzaju nieskończonego rejestru wszelkich możliwych interakcji (na zasadzie [Ctrl] + [Z] i [Ctrl] + [Y] w Windowsie) oraz kompletnej mapy cząstek. Jak zaś dobrze wiemy relacje pomiędzy fizyką kwantową a fizyką newtonowską nadal nie została ustalona... wciąż brakuje nam elementów pod Teorię Wielkiej Unifikacji czy tym bardziej, podstaw empirycznych do sformułowania Teorii Wszystkiego, dlatego na dzień dzisiejszy pozostaje mi stwierdzić:

1. w świecie kwantowym - demona na pewno nie ma
2. w świecie newtonowskim - to wynika z punktu trzeciego
3. wpływ jaki świat kwantowy ma na świat makro (atomów) jest niezbadany

Oczywiście mój determinizm nie ma charakteru literalnego uznawania "efektu motyla". To, rzecz jasna, metafora. Nie jestem też przekonany o prawdziwości kwantowego wieloświata (każda decyzja tworzy odnogę rzeczywistości - wciąż brak dowodów empirycznych). Na obecnym poziomie wiedzy ograniczam się więc jedynie do tego, że świadomość stanowi produkt uboczny (nie predestynowanie nobilitujący, nadany z czyjegoś ramienia) sposobu działania naszego mózgu (oraz kilku innych organizmów, m.in. szympansów), mający swoje zastosowanie ewolucyjne... w efekcie zaś, oraz przy wiedzy na temat nieświadomych działań, których się podejmujemy codziennie (choćby bezwypadkowego poruszania się między zatłoczonymi ludźmi na chodniku; zachowań konsumenckich; sterowania emocjami w toku socjoinżynierii - np. polityków; czy wpływu genetyki, miejsca urodzenia, rodziny pochodzenia, regionu, klimatu oraz socjalizacji na to, jaki światopogląd / zachowania społeczne / zachowania płciowe / preferencje będą nam "narzucone" i co w toku adaptacji mózgu, potrzebującego posiadać wrażenie poczucia kontroli, uznamy, że jest "nasze" własne i będziemy chcieli za to umierać), nasze działania są ustalone odpowiednio wcześniej. Wcale nie twierdzę, że KILKASET lat wcześniej, że u początków wszechświata, czy choćby na początku życia. Fakt postępującej entropii (3 prawo TD) skutecznie to uniemożliwia, by z morza chaosu destrukturyzacji wyłowić jakąś prawidłowość na przyszłość. To by się bowiem łączyło z wiarą w przeznaczenie.

Na bazie modeli probabilistycznych można określić przyszłość z bardzo ograniczoną dokładnością (krótkoterminowa prognoza pogody, ergonomia projektowania ruchu drogowego, gra w Black Jacka, bardzo proste oddziaływania interakcyjne - wrzaśniesz komuś do ucha, to z dużym prawdopodobieństwem można oczekiwać odruchu eksploracyjnego, wzbudzenia układu nerwowego w formie odskoku lub reakcji obronnej - atak / ucieczka). O tym co dalej, nie mam podstaw by się wypowiadać i byłaby to jedynie nieuzasadniona spekulacja, podparta wiarą i własnymi "przekonaniami". Na te nie ma miejsca, gdy chcemy mówić o faktach.

Winter_Midnight

Spodziewałem się kontrargumentu z zasady nieoznaczoności Heisenberga na tak przeze mnie postawione pytanie o demona. Nie chciałem Cię jednak ograniczać, co do zakresu odpowiedzi ;)

Do zasady nieoznaczoności wystarczy dorzucić teorię chaosu wraz z tzw. chaosem deterministycznych i niemal od razu demon Laplace'a traci swoje nadnaturalne zdolności, ale to przez to że jest przecież dzieckiem fizyki newtonowskiej. Można by zatem nieco go podrasować i zapytać następująco: czy istota znająca wszelkie istniejące prawa fizyki, łącznie z tymi które potencjalnie istnieją ale są jeszcze przez nas niepoznane, a do tego zdolna do analizy dowolnie złożonych równań i modeli byłaby w stanie przewidywać bieg wydarzeń?

Zapewne nie, przynajmniej w przypadku gdyby miała być ograniczona do funkcjonowania jedynie w ramach materialistycznego modelu świata, w którym brak pierwiastka duchowego, nadnaturalnego. Jak bowiem obaj wiemy istnieją równania pozbawione rozwiązań, czy takie które posiadają ich nieskończoność. Tutaj potrzebna by była istota Wszechmogąca, w takim rozumieniu w jakim przychodzi nam myśleć o Bogu, a to już powoduje rozrost naszej ontologii i konieczność przejścia od monizmu do dualizmu ontologicznego. Na potrzeby naszej dyskusji napiszę tylko, że taka hipotetyczna Istota Wszechmogąca musiałaby z definicji potrafić określić położenie elektronu, czy móc "obserwować" nie wpływając jednocześnie na obserwowany obiekt.

Na koniec dodam tylko, że sam jestem sceptykiem w starożytnym rozumieniu. Powstrzymywanie się od sądu metafizycznego w sferze wiary przekłada się niemal automatycznie na agnostycyzm. W związku z powyższym bardziej przemawia do mnie dualizm niż monizm ontologiczny w tym sensie, że nie opowiadam się twardo za redukcją wszystkich fenomenów do jedynie materialnego podłoża. Być może istnieje substancja duchowa której nigdy nie będzie można zbadać za pomocą "szkiełka i oka".

Gdyby Bóg istniał byłoby to ciekawe o tyle, że inną drogą niż obrana przez Ciebie prowadziłoby to także do determinizmu, którego punktem wyjścia byłaby boska Wszechwiedza. Skoro Bóg wie wszystko, zna też wszystkie nasze przyszłe czyny a zatem nasze życie jest już ustalone. Byłby to jednak skrajny determinizm, oznaczający istnienie przeznaczenia, od którego jak widzę się odżegnujesz. Wystarcza Ci jak widzę uznanie że na jakimś podstawowym poziomie decyzje same podejmują się za nas, choćby za sprawą takiej a nie innej reakcji chemicznej w mózgu, a to co podaje nam jako uzasadnienie nasz aparat poznawczy to jedynie psychologicznie korzystne przekonanie o posiadaniu zdolności do samostanowienia.

Można oczywiście wszystko zredukować do reakcji chemicznych w mózgu, ale znowu powstrzymuje mnie od tego wewnętrzna niechęć do takiej redukcji. Być może jesteśmy czymś więcej niż suma takich reakcji? Może nawet jest nam ona postawiona przed oczami po to by nas zwieść co do natury naszej świadomości? Czy możliwe jest, że to co obserwujemy naszym aparatami to jedynie efekty a nie przyczyny naszego zachowania? Że zdolni jesteśmy dostrzec marionetkę oraz linki które nią poruszają, ale nie potrafimy zobaczyć poruszającego nią animatora?

Phillosoff

Panie... dziura czasoprzestrzenna mnie wciągnęła. Wybacz, że tak długo i ordynarnie zwlekałem z odpowiedzią. Migała mi ta ikona odpowiedzi, ale zawsze sobie powtarzałem: trzeba przysiąść na spokojnie, przemyśleć, a nie tak w biegu, z gębą pełną ciastek odpisywać... No i widzisz Pan, ciastek zawsze było w pobliżu pod dostatkiem.

Nie mniej, ukrócając te żenujące dowcipy... :P


Fizycy już od jakiegoś czasu przyjmują, że strzałka czasu jest konceptem iluzorycznym, pozwalającym nam (naszemu umysłowi) rozumieć zmiany zachodzące w środowisku zewnętrznym. W istocie zaś upływ czasu nie jest ani zjawiskiem realnym (bezwzględnym), ani pełnym wymiarem - jak niektórzy by postulowali - a jedynie konsekwencją entropii. W takim ujęciu zdaje się, że poruszanie się w czasie byłoby teoretycznie (zgodnie z przyjętą teorią - wybacz, wolę dodawać, bo "teoretycznie" nabrało już zupełnie innego znaczenia) możliwe w obydwu "kierunkach". W tym momencie wikłamy się chyba jednak w zagadnienie kwantowego wieloświata, bezliku możliwości, które mogą mieć, miały już lub dopiero będą miały miejsce w - jak słusznie podkreślasz - Omniwersie. Nie czuję się niestety kompetentny, by wyjść z tego impasu i zapostulować coś, co prawdopodobnie wykracza poza obecne rozumowanie oraz wyobrażenie naszej mikroskopijnej cywilizacji (swoją drogą, typu 0 - wg klasyfikacji Kaku, bo nie potrafimy nawet ogarnąć własnego klimatu, pogody oraz naturalnych zasobów surowców).

Chciałoby się powiedzieć: owszem, determinizm ma miejsce w jakimś stopniu, co niewątpliwie da się dowodzić i podważać wszelkie "mnie się wydaje", "wybieram", "zdecydowałam", "wolę", "postanowiłem", etc. - jako wypadkową oddziaływań, w których jesteśmy zanurzeni. Z drugiej zaś strony: przekonanie, iż bylibyśmy uniwersum symulacyjnym (z pewnością i tą hipotezę znasz - że możemy być projektem wyższej inteligencji), w którym wszystko zostało już zaplanowane, a teraz jedynie dla formalności (a właściwie, nie wiadomo po co) należy odczekać, aż to co utrwalone w kodzie się dopełni i da swój empiryczny przejaw.

Agnostyków z uznaniem i pokłonem bardzo szanuję. Trzeba mieć w sobie nieprawdopodobnie wiele pokory, by przyjmować świat jakim jest; cierpliwości, by badać, które aspekty rzeczywistości są mierzalne, a które wymykają się naszej recepcji - i na ten czas zawieszać osąd; oraz swoistego uznanie dla wyższości procesów leżących poza organizmem ludzkim (co niejako wpisuje się również w tą pokorę). Nie jest mi dane aż takie, buddyjskie podejście do złożoności świata, by (nie)zwyczajnie godzić się z klęskami żywiołowymi ("no cóż... zdarzyło się, trudno... nie ma co płakać po zmarłych, odbudujmy domy") i zaadoptowanie się do realiów. Owszem, mój stosunek do metafizyki jest dość jasny, jednak nie dogmatyczny (bynajmniej 100%). Sądzę, że wszystko jest możliwe, pełna kontrola leży na wyciągnięciu ręki, a wszelkie odpowiedzi zostały już nam wyłożona przed oczyma, jednak nie umiemy ich odczytywać, albo wymyślić nawet pytań, które moglibyśmy zadać. Oczywiście poznanie absolutne byłoby w zasięgu nie pokoleń czy generacji, lecz całych gatunków czy nawet cywilizacji, kumulujących systematycznie wiedzę. Z perspektywy mizernej jednostki ludzkiej, która niczym dziecko żyje zaledwie 80-90 lat, oczywiście świat ma postać agnostyczną (że się tak nieskładnie wyrażę). :) To nie ulega wątpliwości.

W tym ujęciu... jakkolwiek by to niezręcznie nie zabrzmiało... jestem osobą... głębokiej wiary.
Gdzież by się bowiem pomieściła ta cała pycha i lubieżne ukierunkowanie na poznanie świata, gdyby ciekawości nie wspierała wiara w możliwość jej zaspokojenia.


Przedostatni akapit był niesamowicie syntetyczny i tak mocno wyczerpał temat, adekwatnie oddając moje stanowisko, że nawet się do niego nie muszę odnosić. Natomiast ostatni...

"Być może jesteśmy czymś więcej niż suma takich reakcji?"
Nie ulega żadnej wątpliwości, nawet wśród redukcjonistów, że złożoność procesów umysłowych ma charakter emergentny. Nie sposób ustalić, który kolejny akson tworzy daną strukturę (i czy w ogóle można tak dzielić mózg - współczesna neuronauka zdecydowanie oponuje teorii strukturalnej, skłaniając się ku teorii szlaków i ścieżek aksjonowych), który impuls nerwowy kończy dany proces, gdzie leżą granice myśli oraz co stanowi o tak abstrakcyjnych tworach jak świadomość, jaźń, osobowość - których nie da się nawet zoperacjonalizować.
Podobnież, z moim skromnym przekonaniu, deterministyczny charakter rzeczywistości ma ten frustrująco-irytujący charakter emergentny... w jakiś sposób jesteśmy kierowani, jednak od którego momentu i jak daleko owy determinizm sięga, zdaje się trudnym do ustalenia. Przy braku zaś sympatii wobec skrajnego determinizmu czy skrajnego indeterminizmu, pozostaje nam szaro-mdława ciapa probabilistycznych dociekań. Coś, w czym agnostycy czują się jak w wodzie, zaś "scientyści" dostają histerii żołądkowej, nie potrafiąc się pogodzić z tym, że czegoś nie da się opisać prawami, które przecież w stosunkowo dużej mierze znamy.

Animatora... obawiam się, że nasz gatunek nie pozna. Umysł, który stara się poznać sam siebie nigdy nie wyjdzie poza ramy własnej percepcji. To tak, jakby nie wychodząc ze stojącej wanny, orzekać o tym co znajduje się tuż pod nią. Być może sztuczna inteligencja lub inna forma inteligencji pomogłaby nam zrozumieć samych siebie. Problem ten wiązałby się bowiem nie tyle z samym procesem racjonalizowania własnej natury oraz aspektów jestestwa (trudno bowiem dostrzec, iż w gruncie rzeczy jesteśmy niezwykle agresywnymi, zaborczymi szympansami dwunożnymi, chcącymi posiadać, zdobywać, dominować i niszczyć), co wymagałby chociażby większej inteligencji (mocy obliczeniowej), większej niezależności względem własnego ośrodka neurologicznego oraz choćby właśnie tego "zagubienia" w tym co o nas stanowi, jak to nazwać, gdzie leżą konkretne procesy (i być może, jeśli nie leżą nigdzie lub stanowią jedynie nasze robocze koncepcje umysłowe - tak jak z tą duszą - to czym są rzeczywiście, gdzie jest ich źródło, przyczyna, skład mordologiczny, etiologia).

Ponownie frustrujące... :P Pozostaje mi zatem "wierzyć", iż komuś uda się nam pomóc to zrozumieć. Być może nawet nam samym, budującym AI na swój wyzbyty agresji i pożądliwości wzorzec.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones