Wybierając się na Króla Lwa do kina miałam nadzieję, że będzie to toczka w toczkę, dialog w dialog ta sama produkcja, tylko z odświeżonym obrazem. Jako osoba wychowana na jakości VHS (kiedy kończyłam przedszkole, wchodziły DVD) z czystym sumieniem mogę polecić każdemu, kto miałby ochotę cofnąć się w czasie, toć KL ma już 25 lat. Pierwsze, czym zaskoczył mnie Disney to logo. Nowy wymiar z dodatkami, które kopały w moje nostalgiczne ego. Nie spodziewałam się, że już od tego momentu będę zaciskać kolana. Dialogi - pierwsza klasa. Mimo znajomości wszystkich tekstów z animowanej wersji i oczekiwania na znane nam gagi nie zawiodłam się, gdy ich nie było. Fakt, starsze roczniki mogą być zawiedzione brakiem głosu Tyńca, Kamińskiego czy Barbasiewicza. Graficznie obraz jest idealny, jak na live action genialne zdjęcia, krajobrazy, detale - nie mogę się do niczego przyczepić. Momentami zachwycałam się obrazami jak z National Geographic. Muzycznie - wiadomo, Zimmer był, jest i będzie, a odświeżony soundtrack chwyta za serce. Łezka w oku mi się nie zakręciła, choć bywały momenty, w których pół sali ciągała nosem. Dla tych jednak, którzy czekają na "Przyjdzie czas" Skazy - nie ma, ale jest genialny zastępczy "utwór", o ile można go tak nazwać. Kończąc, powrót do przeszłości zaliczony. Jestem już starą wyjadaczką Disneyową i szczerze - nie można się do niczego przyczepić. Dostaliśmy nową, super jakość starego Króla Lwa. Krytykując można odnosić się do starej animacji, ale nie porównujmy ich względem siebie. Nie czytajcie recenzji i nie oceniajcie filmu przed jego obejrzeniem. Jest to, no niby to samo, ale jednak coś innego, coś co na nowo was wzruszy i rozbawi, inny obraz, inny dubbing ale historia ta sama. Tym, którzy wybierają się na seans - udanej zabawy :)