Recenzja filmu

Batman v Superman: Świt sprawiedliwości (2016)
Zack Snyder
Leszek Zduń
Ben Affleck
Henry Cavill

Ktoś próbował nas oszukać

Dziś filmowy Człowiek ze Stali wyzbył się wszystkich swoich charakterystycznych cech. Przeszedłszy taką transformację, uczynił niewątpliwie krok w tył. Snyder poległ, sam nie tylko upadł pod
Dzieło tworzone z pasją. Film, który na nowo pokaże oblicze Supermana. Film, który wyciśnie z widza ostatnie soki w sferze emocjonalnej. Obraz od fana dla fanów. I wreszcie taki, na jakiego zasłużyli bohaterowie. Żadne jednak z tych określeń nie odnosi się do najnowszego filmu Zacka Snydera. "Batman v Superman" to niestety pokaz jego wszystkich słabości maskowanych przez rzeczy, które widzieliśmy w większości jego filmów, i których mamy już serdecznie dość. Od kiedy pierwszy "Superman" Warner Bros. wszedł na ekrany kin, minęło 38 lat. Dziś filmowy Człowiek ze stali wyzbył się wszystkich swoich charakterystycznych cech. Przeszedłszy taką transformację, uczynił niewątpliwie krok w tył. Inaczej potoczyły się losy Mrocznego Rycerza, czyli drugą najbardziej fundamentalną postać świata komiksu. Batman pomimo kilku wpadek, chyba wie, dokąd chce zmierzać, a tacy twórcy jak Burton, a ostatnio Nolan potwierdzili, że mając spójną wizję i zupełnie odrębnie wykreowane światy można przedstawić tego samego bohatera w interesujący i trzymający się kanonu sposób. Snyder poległ, sam nie tylko upadł pod ciężarem filmu, ale zrzucił go jeszcze na widza.



Już sam tytuł prowokuje emocje, bo któż by nie chciał zobaczyć pojedynku dwóch najważniejszych komiksowych herosów po raz pierwszy na wielkim ekranie. "Batman v Superman" to kontynuacja "Człowieka ze stali" wchodząca w skład DC Extended Universe. Ameryka zaczyna obawiać się Supermana, ludzie kwestionują jego pożyteczność. To samo stanowisko zajmuje Bruce Wayne. Tak oto jest przyczyna konfliktu pomiędzy bohaterami. Nie mająca większej dywergencji, a zbudowana na nieporozumieniach zwada jest po prostu niegodna takich postaci. To nie największy zarzut co do tej produkcji, a wielu innych takie potrafią być dyskwalifikujące. Przede wszystkim uderza mnogość wątków, które pozostawiają niesmak, a kończą się szybciej, niż się zaczęły. Mimo że film trwa sporo ponad dwie godziny, sprawia wrażenie poszatkowanego nie tylko na stole montażowym, bo od scenariusza zaczynając, a w głowie reżysera kończąc.

Wraz z pierwszymi zapowiedziami filmu, byłem przekonany, że wszystko może się udać. Świadomy wcześniejszych produkcji Zacka Snydera i scenarzystów Chrisa Terrio i Davida S. Goyera zdawałem sobie sprawę, że "BvS" tak samo może się nie udać, jaki i udać. Im bliżej premiery, tym coraz mniej optymistycznie do niego podchodziłem. Dominował niepokój i przekonanie, że to wszystko nie ma racji bytu. Nie tylko koniec seansu rozwiał moje, jak się okazało słuszne obawy, ale już od pierwszych minut utwierdził w przekonaniu, że próżno mi szukać rzeczy, od których zacząłem ten tekst. Teraz jestem już w pełni przekonany, że ani DC, ani Warner Bros., ani tym bardziej Zack Snyder, który jest koordynatorem DCEU nie mają pomysłu po pierwsze na postać Supermana, po drugie na świat, gdzie przyszło mu żyć.



Nie pomógł prawie nikt. Zarówno Terrio, jak i Goyer polegli głównie w zbudowaniu intrygi, a może bardziej w różnicach, ponieważ na każdym kroku film sprawia wrażenie nierówno pisanego. Podobna rzecz tyczy się nierównej reżyserii. Kilka scen potrafi zrobić wrażenie, aby natychmiast przewinęło się między nimi kilkanaście, albo niewnoszących nic, albo pozornie zrobionych podobnie ocierających się o tandetę. Dodając do tego wiele ciężkostrawnych dialogów czy interakcji między głównymi i nie tylko bohaterami otrzymujemy pewien półprodukt oczywiście z masą zbędnego patosu, nie wspominając już o jeszcze bardziej niepotrzebnym slow motion. Wszystko potęguje nieumiejętnie przenoszenie akcji z jednej lokacji do drugiej. Czułem się bardzo zagubiony i śmiem twierdzić, że nie był to celowy zabieg twórców. Idąc dalej tropem rzeczy, które chluby nie przynoszą, trzeba wspomnieć o muzyce Hansa Zimmera i Junkie XL. Bardziej denerwujące niż podniosłe bębny to motyw przewodni, a równie mocno prześladują nas pompatyczne i zbyt głośne brzmienia nawet w dialogach. Na uwagę jednak zasługuje mocno charakterystyczne, ale udane połączenie tych dwóch kompozytorów, czyli motyw Wonder Woman pt. "Is she with you?".



Nie sposób zapomnieć o nielogicznej stronie filmu, gdzie wiele wydarzeń nie ma większego sensu, przez co wszystko wydaje się jeszcze bardziej odrealnione. To na czym miał zostać oparty film, nie sprawdziło się ani trochę. Konflikt pomiędzy Batmanem a Supermanem, to ledwie marny zarys ich różnych i często bezpodstawnych przekonań. Snyder nazbyt często stosuje tanią symbolikę, od której robi się człowiekowi źle, widząc, jak twórca traktuje widza. Chociaż chyba najbardziej irytuje fakt, że reżyser nie traktuje poważnie swojego odbiorcy. Miałem wrażenie, że różnorodność postaci opierała się wyłącznie na sposobie gry aktorskiej i pierwotnym zarysie (pomijając Supermana i Lexa). Superman niestety po raz kolejny nie jest tym Supermanem, którego kocha niezliczona liczba ludzi na całym świecie. To ktoś, kto do przesady stara się być Batmanem z mocami Człowieka ze stali. Henry Cavill tak samo jak w poprzedniej części utwierdza w przekonaniu, że Clarkiem Kentem i przybyszem z Kryptonu jest raczej tylko z wyglądu. Byłem wręcz przekonany, że skoro "BvS" to pełnoprawny sequel, to na pierwszym planie dostaniemy oczywiście Supermana, jeżeli żadna z pozostałych postaci nie jest wyniesiona ponad niego.

W związku z powyższym "BvS" nie rozwija żadnej z głównych postaci w odpowiedni i kompletny sposób, a zamiast tego w większości monotonnie je wprowadza. W większości, ponieważ Wonder Woman okazała się jednym z największych pozytywów pomimo małego czasu ekranowego, i choć to tylko zarys postaci, czekam z niecierpliwością na kolejne jej występy, oby w pełnej krasie. Podobna rzeczy tyczy się Batmana granego przez Bena Afflecka. Mam świadomość, że jego postać czasami prowadzona jest bez większego wyczucia, ale starania Bena w roli Wayne’a są nieocenione. Nie należy zapominać o dwóch pozostałych postaciach, które zupełnie różnie zaznaczyły się w filmie. Jeremy Irons w roli Alfreda, to z całą pewnością jeden z lepszych kamerdynerów filmowego Batmana. Służący nie tylko dobrą radą, ale praktycznie pomocny i nieprzesadzony w swojej zgryźliwości starszego pana. Za to Jesse Eisenberg jako Lex Luthor to postać odbiegająca od normy, i odbiegająca w tę złą stronę. Znów należy zganić gorsze napisanie postaci; przesadzonej, próbującej nie być Luthorem, tylko kimś na miarę zbuntowanego chłopca bawiącego się w Jokera albo Człowieka zagadkę. Daleko mu do Lexa.



Teraz już wiem, że nie należy mieć wygórowanych nadziei w związku z nowo budowanym uniwersum DC. Wierzę jednak, że z lepszymi twórcami, z prawdziwymi fanami, z prawdziwymi wizjonerami, a nie osobami pozującymi na takowe w celu większych zarobków, wszystko może się udać. Nachalna zapowiedź "Justice League" sama w sobie ma potencjał. Jako że Warner Bros. pewnie nie ma zamiaru na razie nic zmieniać, a na swojego ojca stworzyciela i koordynatora DCEU desygnuje Zacka Snydera, to próżno spodziewać się czegoś nowego, czegoś, co autentycznie zachwyci i nie będzie największą blockbusterową porażką roku z punktu widzenia fana zasługującego na spójną opowieść bez tanich chwytów.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przez wiele lat wszyscy fani Batmana i Supermana czekali z niecierpliwością na ich konfrontację na dużym... czytaj więcej
Ciężko we wstępie do tak gorąco wyczekiwanego filmu napisać coś, co nie nosiłoby znamion truizmu. Gdy... czytaj więcej
"Batman v Superman" - spotkanie dwóch ikon amerykańskiego komiksu w jednym filmie. Nie dajcie się jednak... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones