Recenzja wyd. DVD filmu

Dzika banda (1969)
Sam Peckinpah
William Holden
Ernest Borgnine

Ballada o zmierzchu Dzikiego Zachodu

"Idziemy!" - mówi Pike Bishop do swych ludzi. Zapada chwila ciszy, spojrzenia po sobie. "Czemu nie?" - słyszy w końcu w odpowiedzi. W tle łkania meksykańskiej prostytutki, kamera w końcu pada na
"Idziemy!" - mówi Pike Bishop do swych ludzi. Zapada chwila ciszy, spojrzenia po sobie. "Czemu nie?" - słyszy w końcu w odpowiedzi. W tle łkania meksykańskiej prostytutki, kamera w końcu pada na zdechłego ptaka, którym przed chwilą - gdy jeszcze był żywy - bawił się jeden z bandytów. Pike i jego banda, uzbrojeni w strzelby idą. Idą na pewną śmierć i dobrze o tym wiedzą. Jednocześnie jednak idą, by choć po części odkupić swe winy, idą ratować swego towarzysza, choć dobrze wiadomo, że nie ma już na to szans. Idą, aby zrobić jedyną właściwą rzecz w tym momencie. Rzucają swe życia na szalę, po to, aby przynajmniej umrzeć z honorem, w imię przyjaźni, choć ich całe życia były plugawe, przepełnione zdradą i okrucieństwem? To, co następuje potem, to jedna z najsłynniejszych, a zarazem najkrwawszych sekwencji w dziejach kina. "Dzika banda" ostatecznie rozprawia się w niej z generałem Mapache i jego ludźmi. Prawdziwe arcydzieło montażu, w którym pada rekordowa liczba trupów. Niewątpliwie tym filmem Sam Peckinpah wspiął się na wyżyny swego talentu, stworzył dzieło niezapomniane i przejmujące. Jest to obraz zarazem gwałtowny, pełen przemocy, jak i podszyty specyficzną liryką, na swój sposób piękny i wzruszający. Opisana przeze mnie na wstępie scena za każdym razem wywiera na mnie ogromne wrażenie. Choć z wierzchu nic wielkiego się w niej nie dzieje, jest pełna ukrytych emocji, porusza i wstrząsa. W końcu nie bez powodu Peckinpah często nazywany był "krwawym moralistą". W momencie premiery jego dzieło szokowało zawartą w nim dawką brutalności. Dziś powstało wiele mocniejszych filmów, co nie zmienia faktu, iż "Dzika banda" wciąż wyjątkowo silnie oddziaływuje na widza. Jednocześnie są to prawdziwe narodziny anty-westernu, demitologizacji Dzikiego Zachodu. Ekran zaludniają postacie zepsute, pozbawione zasad moralnych, dla których tradycyjne wartości nie mają większego znaczenia. W końcu ścigający Pike'a i jego bandę łowcy głów na usługach kolei też nie są lepsi. To zbieranina szumowin, które nie zawahają się przed ściągnięciem butów z ledwo wystygłego trupa. Dowodzi nimi zaś dawny towarzysz Pike'a - Duke Thornton, dla którego jedyną alternatywą jest zabicie niegdysiejszego kompana lub powrót do więzienia. Nie ma tu miejsca dla szlachetnych stróżów prawa pokroju Gary'ego Coopera z "W samo południe", nie ma prawych i nieprzekupnych. To zmierzch dawnej legendy, a ludźmi kieruje jedynie chciwość i niskie instynkty. Jeżeli mam być szczery, to nigdy nie przepadałem za klasycznymi westernami. Za tymi wszystkimi "dobrymi" kolonizatorami walczącymi ze "złymi" Indianami. Za "wspaniałym" Johnem Waynem, który popierał wojnę w Wietnamie. Za tymi ciągotami Ameryki do starych, dobrych czasów, gdzie wszystko było prostsze, a każdy bandzior musiał w końcu paść od kuli sprawiedliwego pośrodku miasteczka. Nigdy nie wierzyłem w te naiwne bajki, które tak pobudzały wyobraźnię widowni, a mi kojarzyły się z zakłamaniem sfer konserwatywnych. Stąd też wynika mój zachwyt twórczością Peckinpaha, a w szczególności właśnie jego najwybitniejszym dziełem, czyli "Dziką bandą". Urzeka mnie ta atmosfera schyłku, dekadencja, w której nie ma nic z wzniosłych postaw. Jest brud, przemoc, upadek. I raczej trudno nie odnieść wrażenia, iż tak właśnie to wyglądało. Potrzebne były dopiero lata 60-te, przemiany obyczajowe, śmierć Kennedy'ego, Wietnam, aby wreszcie Ameryka się ocknęła, aby doszedł do głosu rewizjonizm i spojrzenie trzeźwym okiem. A twórca "Strzałów o zmierzchu" i jego anty-westerny odegrały tu niemałą rolę. Dla jednych będzie to pogrzeb wspaniałego gatunku, dla innych - w tym dla mnie - piękna i okrutna zarazem ballada o przyjaźni. Jednocześnie zaś - niezwykła rozprawa na temat ludzkiej natury. Pesymistyczna, skłaniające do niewesołych refleksji, ale też nie pozbawiona nuty nadziei. Moim skromnym zdaniem - najwspanialsza "końska opera" w dziejach, która zarazem z prawdziwymi tradycjami westernu ma niewiele wspólnego.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przez takie filmy upadła konwencja klasycznego amerykańskiego westernu. Kilku wyśmienitych reżyserów... czytaj więcej
Przeglądając pewne forum, natrafiłem na stwierdzenie jednego z internautów, zamieszczone w temacie... czytaj więcej
Czy widzieliście film o prawdziwej męskiej przyjaźni, przyjaźni straceńców, ludzi de facto przegranych,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones