Recenzja filmu

Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi (2017)
Rian Johnson
Waldemar Modestowicz
Mark Hamill
Carrie Fisher

Ostatni może zostać pierwszym

"Ostatni Jedi" to nie jest "kopiuj-wklej" produkcji z 1980 roku. To inne, świeższe, trochę nietypowe spojrzenie na trylogię wymyśloną przez George’a Lucasa. Na pewno znowu podzieli fanów, ale ja
Kiedy dwa lata temu w kinach miała miejsce premiera siódmej części sagi pt. "Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy", wielu znawców, "ekspertów" oraz fanów wychodziło z kin udzielając różnych opinii. Pierwsi byli zachwyceni dziełem J.J. Abramsa i nie mogli doczekać się następnego filmu. Drudzy twierdzili, że produkcja jest dobra, lecz niektóre wątki mogłyby ulec zmianie lub w ogóle nie pojawić się na ekranie. Trzeci łapali się za głowy, uważając, że George Lucas spaprał historię o młodym Anakinie Skywalkerze i upadku Republiki, w której dużo do powiedzenia mieli rycerze Jedi, a Disney z zimną krwią dobił leżącego. Można stwierdzić, iż co osoba, to inne zdanie. Ja jednak byłem pozytywnie nastawiony na najnowszą sagę i oczekiwałem, że scenariusz kolejnego filmu nie będzie przypominał "Imperium kontratakuje", który jest w mojej czołówce ulubionych części, tak jak "Przebudzenie Mocy" wzorowało się na "Nowej nadziei". I na sam początek potwierdzam, iż były drobne zapożyczenia, zarówno z piątej części, jak i z szóstej, lecz nie zostały tak uwypuklone. Reżyser "Ostatniego Jedi" Rian Johnson zdecydował się pójść inną drogą.



Jak już wielu ludzi się domyśla, Rey (w tej roli Daisy Ridley) odnalazła zaginionego przed laty Luke’a Skywalkera (Mark Hamill). Ma nadzieje, że dawny uczeń Obi-Wana i Yody pokaże jej tajniki Mocy, a następnie wyszkoli ją na walkę z Ciemną Stroną. Jej przyjaciel Finn (John Boyega) leży w śpiączce, po ranach, jakich doznał podczas akcji wysadzania bazy Starkiller. Leia (śp. Carrie Fisher) i Poe (Oscar Isaac) wraz z pozostałymi członkami Ruchu Oporu, szukają możliwości uniknięcia konfrontacji z Najwyższym Porządkiem. Syn Lei, Ben "Kylo Ren" Solo (odegrany przez Adama Drivera) wciąż działa pod wpływem Snoke’a (m.in. głosu użyczył mu Andy Serkis) i w głębie serca przeżywa zabicie swojego ojca oraz fakt, iż przegrał pojedynek z dziewczyną, która nigdy wcześniej nie korzystała z miecza świetlnego. Natomiast generał Hux (Domhnall Gleeson) robi to, do czego został zatrudniony – chodzi po statku, podlizuje się Najwyższemu Wodzowi i pokrzykuje na podwładnych. Do grona dotychczasowych bohaterów dołączyły nowe twarze, które w mniejszym lub większym stopniu mają wpływ na poczynania głównych postaci obecnej gwiezdnej sagi. Po drodze poznajemy kolejne nieznane dotąd planety, pełne nietypowych, człekokształtnych ras czy zwierząt, których dotychczas nie mieliśmy okazji zobaczyć. Na sam przód pcha się, krzyżówka ptaka i świnki morskiej (chyba), niejaki Porg, którego mogliśmy obejrzeć w zwiastunie (Chewbacca pozna to stworzonko od najgorszej strony). Nie mogło zabraknąć towarzyszących we wszystkich filmach droidów – C-3PO i R2-D2 oraz BB-8, który swoimi umiejętnościami i poczuciem humoru miażdży "starych wyjadaczy".



Pisząc tekst o "Przebudzeniu Mocy", zachwycałem się postacią Rey. To kobieta, która na wierzchu jest odważna, twarda, nie lubi, jak ją facet łapie za rękę i nie da sobie w kaszę dmuchać, ale pod tą grubą warstwą niezależności kryje się dziewczyna mająca uczucia, będąca czuła na problemy innych, szukająca dobra, nawet w największym potworze, stęskniona za rodzicami, o których szuka jakichkolwiek informacji. Tak jak wtedy stwierdziłem, że zauroczyłbym się w postaci granej przez Daisy Ridley, tak teraz mogę napisać, iż mógłbym się w niej zakochać, tak jak w Jyn Erso (Felicity Jones) z "Łotra 1". Pozostali czołowi bohaterowie również trzymają dotychczasowy poziom. Finn nadal jest gościem, któremu wiele rzeczy się nie udaje i momentami chciałby schować głowę w piasek, lecz kiedy przychodzi odpowiednia chwila, bierze się w garść i działa. Poe to taki typowy zabijaka, trochę jak Han Solo – wpierw strzela, potem myśli (może dlatego Leia ma do niego taką słabość?). Adam Driver fantastycznie zaprezentował rozterki życiowe Kylo Rena. Raz człowiek ma wrażenie, że zaraz, już za minutę, rzuci wszystko i wyjedzie... w Bieszczady, a po chwili myśli sobie: "co to za czubek?!". Zaskoczył mnie generał Hux. Chyba Domhnall Gleeson, oglądając poprzedni film, zauważył, iż swoim zachowaniem za bardzo przypominał Adolfa Hitlera i postanowił go trochę wyciszyć. Zostawił te detale, które świadczyły o jego umiejętnościach przywódczych, a zrezygnował z robienia z siebie, kolejnego po Renie, furiata. Dodatkowo twórcy dołożyli mu wątki humorystyczne, ubarwiające sceny, w których występował. Oczywiście wisienką na torcie były dzieci Anakina i Padme. Leia, jak to Leia – dyrygowała działaniami Ruchu Oporu silną ręką, zachowując przy tym klasę księżniczki, ale jak trzeba było komuś przyłożyć, to nie wahała się ani chwili. Luke za to przypominał zgryźliwego tetryka: marudny, zgorzkniały, leniwy, lubiący samotność. Na szczęście potrafił odnaleźć się w sytuacji, jaką nagle zastał i pozwolił sobie na robienie żartów z Rey. Momentami widziałem Marka Hamilla jak za dawnych lat: porywczego, stresującego się, człowieka, któremu strach zagląda głęboko w oczy. Odchodząc od elementów stricte aktorskich, musiałem być pod wrażeniem efektów wizualnych oraz dźwiękowych. Rian Johnson pokusił się nawet o slow motion, czy tajemniczą ciszę, która budowała napięcie podczas seansu. Nie zawsze takie zagrania są zauważalne lub brane pod uwagę przy ocenie, ale moim zdaniem tylko podkreślały kunszt twórców.



Do paru rzeczy, niekoniecznie wpływających na całość filmu "Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi" mogę, a wręcz powinienem się przyczepić. Są w nim wątki, które moim zdaniem wprowadzają lekki bałagan, widz ma wrażenie, że trochę wydłużają i nadmuchują historię. Zdecydowanie skorzystał na tym Poe. Fragmenty z nim były dość ciekawe i zaskakujące. Gorzej to wpłynęło na Finna, który schodząc na drugi plan, staje się mniej istotny dla fabuły. Też mam zastrzeżenia do postaci drugoplanowych. Kilka osób mi się podobało, a do kilku mam zastrzeżenia. Jakoś Benicio del Toro nie pasuje mi do gwiezdnej sagi. Do Uniwersum Marvela, gdzie gra Kolekcjonera, jak najbardziej. Idealnie odnajduje się w tej roli. Ale tutaj? Sprawiał wrażenie oderwanego od rzeczywistości. Jakby sam aktor przyszedł do hali, w której kręcono ósmą część "Star Wars", zapytał się reżysera (i scenarzystę w jednym) Riana Johnsona, czy może zagrać i po prostu został wciśnięty do obsady. To również tyczy się Rose Tico (Kelly Marie Tran). Ni stąd, ni zowąd pojawiła się na ekranie i tylko czekałem, jak zaraz wyciągnie smartfona i zacznie nagrywać videobloga zza kulis "Ostatniego Jedi", na wzór Melanii Trzeciak z serialu paradokumentalnego "19+". Bez dwóch zdań sceny z udziałem BB-8 były zabawne, aczkolwiek jego talenty tak podkoloryzowano, że w dziewiątej części pewnie będzie korzystał z miecza świetlnego. Mały pstryczek muszę dać Johnowi Williamsowi. Standardowo, bez jego kompozycji trylogia nie byłaby taka sama i rozumiem, iż to człowiek grubo po 80-tce, ale poszedł na łatwiznę. Wśród paru nowych aranżacji, głównie przewijają się te dźwięki, które fani kojarzą z poprzednich filmów. Jednak to nie taki "minus", by ich nie posłuchać w odmienionej wersji.


Podsumowując, "Ostatni Jedi" to nie jest "kopiuj-wklej" produkcji z 1980 roku. To inne, świeższe, trochę nietypowe spojrzenie na trylogię wymyśloną przez George’a Lucasa. Na pewno znowu podzieli fanów, ale ja byłem pod dużym wrażeniem. Przez te wszystkie zwroty akcji, w pewnym momencie czułem się zakłopotany: "Czy ona jest jakimś kretem, a może jednak nie?", "Czy on rzutem na taśmę postanowi zmienić strony konfliktu?". W konsekwencji wiele pytań rodziło się w mojej głowie, a koniec końców i tak podnosiłem szczękę z podłogi. Finałowe, powiedzmy, 37-42 minuty, wbijają w fotel i to dosłownie. Jakby ktoś chciał wyjść do toalety, to zrobiłby wielki błąd, opuszczając to widowisko. Tym bardziej kiedy okazuje się, że ten "ostatni Jedi" wcale nie musi być taki ostatni. Szybki zwrot akcji i będzie pierwszy w nowej kolejce (np. do kina).
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jeszcze 40 lat temu nikt by nie pomyślał, że saga "Gwiezdnych Wojen" może zdobyć tak wielką popularność.... czytaj więcej
Dla rzeszy wiernych fanów oryginalnych "Gwiezdnych wojen" pierwsza odsłona wyprodukowana pod szyldem... czytaj więcej
Jest w "Ostatnim Jedi" taka scena, w której Luke Skywalker (Mark Hamill) zwraca się do Rey (Daisy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones