Recenzja filmu

Split (2016)
M. Night Shyamalan
James McAvoy
Anya Taylor-Joy

Z psychopatią mu do twarzy

McAvoy zachwycał już wiele razy. Póki co do najlepszych spotkań z nim zaliczam "Pokutę", "Trans" serwowany przez Danny'ego Boyle'a i "Brud", który zostawił mnie roztrzaskaną i w jakiś pokręcony
Dzisiaj gdzieś wyczytałam, że Split już drugi tydzień utrzymuje pierwsze miejsce w amerykańskim box-office, pobijając oscarowych faworytów i premierowe produkcje. I w sumie się nie dziwię. Z tym filmem jest taka sytuacja, że nawet jeśli ludzie nie chcą na niego iść ze względu na wcześniejsze porażki M. Night Shyamalana (a trochę ich było), to pójdą wydać ciężko zarobione pieniądze (jak ja) dla aktora, a być może nawet -ów. Dlaczego? Kto widział kiedyś McAvoya na ekranie ten nie zada tego pytania. Przynajmniej nie mnie. Mam bowiem objawy psychofanki i prawdopodobnie nie zawaham się ich użyć.


Ten facet zachwycał już wiele razy. Póki co do najlepszych spotkań z nim zaliczam "Pokutę", "Trans" serwowany przez Danny'ego Boyle'a i "Brud", który zostawił mnie roztrzaskaną i w jakiś pokręcony sposób stał się jednym z moich ulubionych filmów. Teraz dorzucam do tego zestawienia "Split".


Shyamalan wrócił do formy sprzed lat. Serwuje widzom opowieść, której potencjał większość widziała już w opisach i zwiastunach. Na warsztat bierze bowiem przypadłość mnogich osobowości i w zdeterminowany sposób opowiada nam historię Kevina, który porywa trzy nastolatki w sobie tylko wiadomych celach. Wydarzenie, które początkowo wydawało się linią fabularną filmu, szybko staje się jednak tłem do ukazania skomplikowanych relacji między kolejnymi wcieleniami głównego bohatera. A że w międzyczasie zrobił się z tego show jednego aktora – no, trudno, charyzma nie wybiera.


McAvoy wyciska z tego filmu 100%, a może nawet jeszcze więcej. Sprawnie żongluje swoimi postaciami i robi to w sposób niezwykle sugestywny. Szeroki wachlarz mimiki, gestów, spojrzeń, a nawet modulacji głosu momentami wprawia w osłupienie. Jedną z moich ulubionych scen jest ta, w której wciela się w Hedwiga – dziewięcioletniego, sepleniącego, trochę przygłupiego i definitywnie naiwnego chłopca pragnącego atencji. Hedwig zaprasza jedną z dziewczyn do swojego pokoju, żeby posłuchała muzyki i popatrzyła na jego taniec. To, co McAvoy robi w tym kadrze, zdaje się być kwintesencją jego aktorstwa – daje z siebie wszystko, a w zamian bierze tylko uwielbienie. Reszta obsady, mimo że dobra, wypada w porównaniu najzwyczajniej w świecie blado.


Aktorzy – petarda, montaż – czapki z głów, zdjęcia – jeszcze lepiej. Mike Gioulakis bawi się formą, przyprawia o dreszcze bliskimi ujęciami i szpetną dokładnością, prosi nas żebyśmy odwrócili wzrok i jednocześnie nie pozwala tego zrobić.


Shyamalan zaprasza nas na solidny thriller, który niestety pod koniec barwi się trochę na kolor horrorowy. To jest właściwie jedyna rzecz, która mi w tej produkcji po prostu nie gra. Niestety, tak to już jest z zakończeniami, że wywierają duży wpływ na widza. I wtedy nieważne, że przez 100 minut seansu bawisz się fantastycznie i chłoniesz każdą scenę z zapartym tchem. Ważne, że przez ostatnie 20 minut masz żal do scenarzysty (w tym wypadku Shyamalan pisał też scenariusz, damn you), że przeszarżował i dał się ponieść swojej dzikiej fantazji. Mocno dzikiej.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po tak średnich produkcjach jak "Ostatni władca wiatru", czy "1000 lat po Ziemi" twórca niezapomnianego... czytaj więcej
Fani M. Nighta Shyamalana czekali na powrót swego idola do formy od lat. Dotychczas dziwnym trafem na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones