Recenzja filmu

Wyrok w Norymberdze (1961)
Stanley Kramer
Zofia Dybowska-Aleksandrowicz
Spencer Tracy
Burt Lancaster

Wyrok dla pokoleń

Procesy w Norymberdze to jedne z największych spraw sądowych w dziejach ludzkości, na które zwrócone były oczy całego świata. Nic dziwnego, że w niedługim czasie po nich osoby związane z
Procesy w Norymberdze to jedne z największych spraw sądowych w dziejach ludzkości, na które zwrócone były oczy całego świata. Nic dziwnego, że w niedługim czasie po nich osoby związane z kinematografią zainteresowały się tym temat dla przeniesienia tej cząstki historii na taśmy filmowe. "Wyrok w Norymberdze" nawiązuje do tych wydarzeń, choć trzeba nadmienić, że związek jest dość luźny, spójne jest jedynie tło historyczne, nie ma tutaj prawdziwych nazistów postawionych przed trybunałem, lecz fikcyjne postacie.

Reżyser Stanley Kramer w swoim filmie świadomie porzucił ukazanie rozprawy najsłynniejszych zbrodniarzy wojennych i głównych decydentów takich jak Hermann Göring, Rudolf Hess, Joachim von Ribbentrop, gdzie fabuła i rozwój akcji sprowadzałyby się do czystej formalności w udowodnieniu zarzutów. Do czynienia mamy z przewrotną sytuacją, gdzie przed Międzynarodowym Trybunałem postawieni w stan oskarżenia zostają sędziowie, członkowie wymiaru sprawiedliwości. A oskarżenia nie dotyczą czasu wojny, lecz czasów ją poprzedzającą, gdy partia nazistowska dochodziła do władzy. Wśród czterech oskarżonych postaci wybija się jedna, dr Ernsta Janninga (Burt Lancaster). Niezwykle poważany autorytet w środowisku prawniczym, etyk, twórca konstytucji Republiki Weimarskiej, główny zwolennik praw indywidualnych i to głównie na tej osobie skupia się uwaga większości czasu z monumentalnych trzech godzin.

Na wielkie brawa zasługuje scenariusz Abby Mann (Oscar w kategorii Najlepszy scenariusz adoptowany), który dotyka szerszego kontekstu wojny, konfrontuje racje zarówno jednej strony jak i drugiej, które pozbawione są skrajnego subiektywizmu. To pokłon w stronę widza, którego skłania do refleksji i głębszych przemyśleń, w czasie których trzeba wyzbyć się uprzedzeń, a skupić wyłącznie na bezstronnych przesłankach i wyciągnąć z nich wnioski. Samą istotą filmu nie jest dywagacja nad konkretnymi przypadkami błędnych orzeczeń wydanych przez sędziów, lecz moralny relatywizm. Mimo że mamy do czynienia z przedstawieniem indywidualnych przypadków, to fabuła ujawnia nam w dyskretny sposób, że każdy przypadek omawiany na wokandzie stanowi kompleksowy wywód nad odpowiedzialnością osób związanych z reżimem, jak i całego narodu niemieckiego. Jest to wielowarstwowa fabuła pełna przenikliwych rozmyślań o charakterze wymiaru sprawiedliwości w systemie i wartość pojedynczego ludzkiego życia w świecie milionów. Widz niejednokrotnie sam musi dokonać wyboru, czy wartością nadrzędną jest służba ojczyźnie, szczególnie w czasach niezwykle trudnych, zagrażających bezpieczeństwu, czy jednostka i jej prawa. Ostatecznie "Wyrok w Norymberdze" przypomina widzom, że apatia nie zwalnia ich z odpowiedzialności za działania własnego rządu. Te osoby, które nie robią nic, aby zapobiec niesprawiedliwości rządu od przejęcia władzy, pośrednio sankcjonują jej poczynania, ale skoro wszystkie warstwy społeczeństwa niemieckiego uległy ideologii nazistowskiej, pozostaje pytanie, czy warto i zasadne jest skazywanie czterech sędziów?

Niezwykle rzadko zdarza się, aby w jednym filmie zagrała cała plejada gwiazd, tym bardziej że film w pierwotnym zamyśle kręcony był dla telewizji, a nie kina. Dzięki temu to kreacje są najsilniejszym atutem "Wyroku w Norymberdze", niezwykle barwne i co najważniejsze - perfekcyjnie zagrane przez aktorów. Najjaśniej z panteonu świeci gwiazda obrońcy Hansa Rolfe (Maximilian Schell) - to młody, niezwykle ambitny adwokat, zdesperowany, by ocalić to, co pozostało z godności niemieckich ludzi. Jego narodowa duma tworzy naprawdę przekonujące argumenty w obronie dr Janninga, demaskując na końcu w błyskotliwy sposób dwulicowość postrzegania prawa przez zwycięską stronę II Wojny Światowej. Po drugiej stronie bieguna w rolę prokuratora pułkownika Tada Lawsona wcielił się Richard Widmark, człowiek, który czuje, że jego obowiązkiem jest doprowadzić tych ludzi do sprawiedliwego wyroku. Jednak jego motywacją nie jest sprawiedliwość sama w sobie, lecz potrzeba zemsty za okrucieństwa których był świadkiem, można rzec, że jest to w pewien sposób osobista krucjata podczas której nie zawahał się grać także na emocjach ukazując film z wyzwalanych obozów ("Wyrok w Norymberdze" był pierwszym filmem komercyjnym, w którym wykorzystano archiwalne materiały z wyzwolenia obozów nazistowskich). Trzecia ważna postać dla fabuły to przewodniczący sądu Dan Haywood (Spencer Tracy), który świadom jest kresu swej kariery zawodowej, stojąc przed najtrudniejszą decyzją w wieloletniej karierze dąży do zrozumienia bierności społeczeństwa niemieckiego jak i samego dr Janninga. Na uwagę zasługuje także epizodyczna postać Rudolpha Petersena (Montgomery Clift), mimo że towarzyszy nam na ekranie tylko przez kilkanaście minut, to wręcz perfekcyjnie przedstawia postać roztrzęsionego, lekko opóźnionego obywatela skrzywdzonego przez machinę sądowniczą w czasach nazistowskich. Film mimo angażu całej plejady gwiazd nie ustrzegł się mankamentu w postaci źle napisanej roli Madame Bertholt (Marlene Dietrich), brakuje w scenariuszu dodatkowych scen, dzięki którym postać miałaby większy związek dla osi filmu, a "upychanie" postaci dla samych kwestii "Nie wszyscy Niemcy są potworami" to za mało, aby kreacja Dietrich była wartością dodatnią dla filmu.

Od strony technicznej widać doświadczenie Kramera przejawiające się głębokim poczuciem kompozycji, stosowne zbliżenia kamer ukazujące reakcje uczestników. Drobny mankament wdarł się jednak w niekonsekwencji reżysera, gdzie na początku zachowany został detal odnośnie wypowiadanych kwestii stosownie do narodowości, aby następnie w połowie filmu został porzucony i każdy przemawiał płynną angielszczyzną trzymając równocześnie słuchawki dla zrozumienia pytań bądź odpowiedzi. Zabieg zapewne miał na celu oszczędzenie widzowi czytania zbyt wielkiej ilości kwestii, jednak dla detalistów może być dość irytujący.

Film zdecydowanie mogę polecić każdemu kto lubuje się w dramatach sądowych, w niczym nie ustępuje takim produkcjom jak "12 gniewnych ludzi" czy "Świadek oskarżenia". Pomimo krytyki co do długości trwania filmu, to jednak ponad sto osiemdziesiąt minut jest potrzebne, aby w pełni wyczerpująco omówić podnoszone w nim kwestie, które mimo upływającego czasu nic nie tracą na aktualności.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones