Poszedłem do kina z wielkimi nadziejami. Wróciłem zawiedziony. Czuję się jakbym zjadł kilogram śledzi w occie i popił gorącą czekoladą. Film początkowo przesłodzony, później zalany kwasem nierealizmu. Gdyby to był kolejny obraz Marvela, z kolejnym superbohaterem The Medicman, może dałbym 8. Dziwię sie tym zachwytom i porównaniom. Mocno zawiodłem się na reżyserze, bo po takich dziełach jak Braveheart, Apocalypto czy Pasja zrobił film mocno odbiegający poziomem, a szkoda bo temat ciekawy. Daję 5 bo pozytywy tylko za przesłanie i świetne sceny batalistyczne.
Film z założenia miał być epickim, hollywoodzkim filmem wojennym, krojonym pod Oscary. Stąd wielki budżet, niezła obsada, naprawdę świetne zdjęcia, montaż, muzyka, realizacja. Wizualnie film jest majstersztykiem.
Co zdecydowanie NIE zagrało, to scenariusz i reżyseria. Jest to klasyczna laurka, pochwała autentycznego bohatera wojennego, więc jest tylko biel (chwała wielkiej Ameryce, chwała wartościom, Biblii i prawdziwemu bohaterstwu na polu walki) i tylko czerń (zezwierzęceni, nieludzcy Japończycy). Zero niuansu, wszystko jak cięte z kartonu wg przepisu jak zrobić epicki film o wojennym bohaterze. Czyli troszkę słodko-gorzkiego dzieciństwa, obowiązkowo miłość, obowiązkowo inicjacja - trudna, bolesna, ale z której bohater wychodzi obronną ręką i na koniec - wieeelki show czyli bohater pokazuje na co go stać, a robi rzeczy zaiste nieludzkie...
Aktorsko momentami aż zęby bolą, widzieć jak naprawdę dobrzy aktorzy próbują zagrać cokolwiek z tak papierowych, czarno-białych postaci. Wręcz widać jak się zrzyma Hugo Weaving, jak Vince Vaughn (aktor jak dotąd bardziej komediowy) musi zagrać twardego wojskowego z wszystkimi przywarami, hasełkami i końcową odmianą - coś co wyśmiało należycie Tropic Thunder prawie 10 lat temu.
Film dla:
- fascynatów wojskowości i II wojny światowej
- młodocianych patriotów (bo ci mniej młodociani raczej nie pójdą na tak prostacki obraz bohaterstwa, jaki Desmondowi Dossowi skroił Mel Gibson)
- odpornych na sztampę, banał w filmie i fabularnie baaaardzo dalekich kuzynów "Szeregowca Ryana", "Full Metal Jacket", "Plutonu", "Czasu Apokalipsy" itd
Ja też zawiedziona, bohatera pokazano jako jakiegoś Rambo II wojny światowej, a to był normalny chłopak, który ryzykował swoje życie... a tu miejscami sceny poważne wydały mi się po prostu śmieszne, jeśli taki był zamysł reżysera Mela to ja filmu nie kupuje w cale!
Jeżeli oczekujesz realizmu, to polecam filmy przyrodnicze czytane przez Krystynę Czubówną.
Cechą charakterystyczną Hollywood i amerykańskiej mentalności jest kicz,więc trudno znaleźć film zrobiony przez amerykanów,który by nie miał w sobie kiczu.Uważam,że warto na przesłodzenie nie zwracać uwagi a dostrzec inne wyjątkowe walory filmu,chociażby to,że człowiek chce być lepszy:film jest jak dobre kazanie,musi być trochę przesłodzony (cecha charakterystyczna dzisiejszego nauczania Kościoła),ale przesłanie pozostaje w sercu a człowiek się nawraca. Trudno jest nie zauważyć też pięknej muzyki,dobrej gry aktorskiej,realizmu scen batalistycznych i ukazania jak okrutne może być wychowanie człowieka nie w kulturze chrześcijańskiej (okrucieństwo japończyków,też oparte na faktach). Mi jako kobiecie nie przeszkadza też skupienie się w dużej mierze na przeżyciach i emocjach. Film uczy duszę,warto go pokazywać na katechezie i w ogóle młodzieży. Świetna odtrutka na Warsaw Shore!
ale ty tak na serio? jakie okrucieństwo wychowywania człowieka w nie kulturze chrześcijańskiej? (tak swoją drogą ci "wychowani w kulturze chrześcijańskiej" poborowi znęcali się w koszarach za zgodą tępych trepów nad Dossem aż miło, to ma świadczyć o przewadze tej "kultury chrześcijańskiej"? o czym ty bredzisz? Na jakiej katechezie chcesz go pokazywać? miłości bliźniego? czy może jakiejś innej jeszcze?
Warto jednak nie kierować się tylko tym co panowie w sukienkach tłuką wam do głów, ale zdrowym rozsądkiem
"[...] ukazania jak okrutne może być wychowanie człowieka nie w kulturze chrześcijańskiej [...]"
Zwłaszcza o wartościach chrześcijańskich świadczy rozmowa z tego właśnie filmu, o rannych "żółtkach" których Desmond spuszczał na linie, a którzy "nie przeżyli". Łatwo się domyślić, kto im w tym dopomógł.
Polecam jeszcze inne filmy amerykańskie:
"Listy z Iwo-Jimy" - pilnujący japońskich jeńców żołnierz uważa, że trwa to zbyt długo i rozstrzeliwuje ich.
"Szeregowiec Ryan" - po zdobyciu bunkrów na klifie Rangersi Millera zabijają poddających się Niemców. W dniu "D" nie brano jeńców. Upham zabija wziętego do niewoli Niemca, bo był świadkiem jego tchórzostwa.
"Kompania braci" - jeńców niemieckich zabijają zarówno Amerykanie (w przynajmniej dwóch sytuacjach), jak i widziani w czasie przejazdu ciężarówkami żołnierze francuscy.
Przez takich jak ty arcydzieła filmowe mają w Polsce niższe oceny od marvelowskiego gówna. I zbadaj sobie inteligencję, to się przerazisz. Film na faktach nierealny...
Mi też wydawał się być przesadzony i mocno podkoloryzowany, ale czy ja wiem... "– Postać Desmonda jest bardziej nieprawdopodobna niż fikcja. Na polu bitwy robił takie rzeczy, których nie mogliśmy pokazać w filmie, bo widzowie stwierdziliby, że to absurdalne. Po tym, jak uderza w granat i jego noga została uszkodzona, co naprawdę miało miejsce, żołnierze wynieśli go na noszach. W rzeczywistości, leżąc na tych noszach, zauważył innego rannego żołnierza, stoczył się z nich, podczołgał się do niego i zaczął go opatrywać. Powiedział: „Weźcie go na noszach. Ja się doczołgam. On jest w gorszym stanie niż ja”. I czołga się z powrotem, bierze karabin i używa do usztywnienia ręki. To co on tam wyprawiał to istne szaleństwo. Dlatego podczas tworzenia roli wystarczyło mi trzymanie się faktów o tym, kim był Desmond Doss – wyjaśnia aktor."
Jatka bezsensowna i mało realistyczna. W całej bitwie o Okinawę zginęło 12 000 Amerykanów w 80 dni. Czyli 150 na dzień. Tutaj wrażenie jakby w 40 minut zginęło ich 1000. Od czasu Patrioty nie jestem w stanie oglądać filmów Gibsona lub z Gibsonem - ciągle ta taka "dęta" epickość i przesada w każdym aspekcie...Przykładowo są różne filmy o miłości - w szerokim sensie o tym też traktują filmy pornograficzne, ale nie każdy potrafi je oglądać bez niesmaku. A ten to taka pornografia wojenna
EXPERCI KINA OD 7 BOLEŚCI SIE ODEZWALI :D .... Żalosne. Co dla was jest dobrym filmem ? Irek...kosmiczna nominacja ? Czy moze Sharknado ??? Przestancie zaniżać oceny dobrym produkcjom idioci.
Ja tak ogólnie. Zastanawiam się, co tu jeszcze robi większość wypowiadających się tutaj? Napisać jakiś scenariusz i biegiem do Hollywood. Tam na pewno poznają się na waszym talencie. Nakręcą film i Oscary murowane. Sami fachowcy od siedmiu boleści. Oczywiście każdy ma prawo wyrazić swoją opinię. Tylko że trzeba ją jeszcze poprzeć jakimiś argumentami. Większość to niestety wydmuszki :-) Większość nie ma zielonego pojęcia o kręceniu filmów, ale jadą ostro po takich reżyserach jak Gibson (w tym przypadku). Nie wspominając Spielberga i innych sławnych reżyserów. Często czytam tutaj wypowiedzi. Nie chodzi o zaciągnięcie opinii czy film jest dobry, czy zły. Są różne gusta, więc opiniami się nie kieruję. Po prostu lubię sobie poprawić humor waszymi 'fachowymi opiniami'. Oczywiście, są też opinie spokojne i wyważone w ocenie. Niestety jest ich bardzo mało. Sam nie oceniam filmów pod tym kątem. Film jest kręcony albo jako komercja (nabicie kasy), jako niosący jakieś przesłanie, rozrywka, zabawa dla wyluzowania się lub aby wzbudzić dreszczyk emocji albo strachu. Jak takie filmy oceniać? To tylko rzecz gustu. Jeden lubi córkę, inny teściową, a jeszcze inny i córkę i teściową. Każdy preferuje coś innego :-)
Proponuję oglądnąć bajkę Gąska Balbinka. To jest poziom twojego gustu i znajomości tematu.
Mam podobne odczucia, szczęka spadła mi na podłogę gdy zobaczyłem (po obejrzeniu filmu) oceny. Wydaje mi się, że historia została podkoloryzowana w hollywoodzkim stylu i stąd w tym filmie jest czegoś "za dużo" (po kawałeczku tu i tam i wychodzi zamiast arcydzieła tylko średnio strawne dzieło)