PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=698847}
8,1 309 357
ocen
8,1 10 1 309357
7,5 50
ocen krytyków
Whiplash
powrót do forum filmu Whiplash

„Whiplash” obejrzałam skuszona wysokimi ocenami i pochlebnymi recenzjami, które przed seansem mnie ekscytowały, a po seansie mnie przerażają!!!
To, że film był dla mnie wielkim rozczarowaniem, jestem jeszcze w stanie sobie wytłumaczyć. Jednakże fakt, że jest on tak przez wszystkich gloryfikowany - beyond me!
Postanowiłam więc przeczytać kilka recenzji, by dotrzeć do informacji, które być może mi umknęły…
Lecz wtedy załamałam się jeszcze bardziej… Bo w tym „Arcydziele” nie ma jednak zupełnie NIC godnego uwagi.

Ludzie są przekonania, że film jest o dążeniu chłopaka do perfekcji za wszelką cenę, by urzeczywistnić swoje marzenia. W filmie „good job” to synonim „good enough”, a to w rzeczy samej (wg autora) jest antonimem sukcesu. Dlatego trzeba sięgać wyżej i dalej, by osiągnąć maksimum swoich możliwości i spełnić swoje marzenia.
I choć widzom wydaje się, że takie jest przesłanie filmu, sama „fabuła” pokazuje coś zupełnie innego.
Choć Andrew marzy o byciu sławnym perkusistą, to dla niego liczy się, by być wystarczająco dobrym w oczach Fletchera i grać w zespole szkolnym. Jego ambicje nie wychodzą poza te ramy. Gdy po incydencie z atakiem na Fletchera, zostaje on wydalony ze szkoły, Andrew nie pokazuje wytrwałości w dążeniu do celu za wszelką cenę. Wręcz przeciwnie- wyrzuca wszystko, co dotyczyło jego marzeń, a „ukochaną" perkusję zamyka na klucz. Zatem zwyczajnie się poddaje. Choć mógłby próbować grać gdzieś w pubach, wciąż się rozwijać, szukać edukacji w innych szkołach. Ale nie- Andrew wybiera porażkę. Dopiero przypadkowe spotkanie ze swoim byłym nauczycielem prowadzi go do „kolejnej szansy”, która początkowo okazje się okrutną zemstą Fletchera na Andrew, a kończy „A-Co-Mi-Tam-I-Tak-Już-Nie-Mam-Nic-Do-Stracenia” występem solowym głównego bohatera.

Postać Andrew jest bardzo jednopłaszczyznowa i nie ma w niej nic wychodzącego poza typowe schematy osoby przejawiającej chociażby namiastkę ambicji w życiu. Jest zwykłym, prostym chłopakiem, który ma swoje pasje. Lecz żenujące są recenzje, które opisują go jako „niepoddającego się młodzieńca, który musi dokonać wyboru między miłością do dziewczyny na obsesyjną ambicją”. Nie wiem gdzie ktoś się tam dopatrzył miłości, bo w wersji, która ja widziałam, była zaledwie namiastka jakiegoś płytkiego młodzieńczego zauroczenia, które skończyło się zanim się jeszcze miało okazję zacząć! W ogóle to zastanawiam się po co został wprowadzony wątek tej dziewczyny, który absolutnie nic nie wprowadza do tej historii. Ich relacje zostały spłycone do totalnego minimum.

Z kolei postać Fletchera jest jakąś mentalną żenadą. Przez cały film psychicznie molestuje swoich uczniów pod pretekstem zachowania swojej „nieskazitelnej” reputacji w gronie zwolenników jazzu. Jednakże w punkcie kulminacyjnym filmu dobrowolnie wystawia ową reputację na pośmiewisko, (oszukuje Adrew co do repertuaru zespołu), kierując się przy tym tylko i wyłącznie osobistą zemstą na swoim byłym podopiecznym… Czyli cała jego charakterystyka postaci legnie w gruzach w finale filmu, podczas którego zupełnie przeczy temu, czym się motywował molestując wszystkich dookoła.
Drugim motorem jego poczynań była misja osobistego odnalezienia kolejnego Charlie Parkera, która wydawać by się mogła celem jego nędznego życia. Dlatego nie ma nic przeciwko uciekania się to totalnego reżimu podczas swojego nauczania. Dla niego „good job” jest synonimem porażki i tym samym próbuje zarazić innych. Nie interesuje go, że podczas tych praktyk podetnie setki skrzydeł przyszłych potencjalnych geniuszy. Dla niego ważny jest jedynie własny sukces - odkrycie prawdziwej perły muzycznej. Jego techniki prania mózgu kończą się jednym samobójstwem (byłego ucznia, który nie mógł sobie poradzić z życiem po zakończeniu edukacji u boku Fletchera) oraz nieszczęsnym wypadkiem samochodowym głównego bohatera, który o włos uniknął prawdziwej tragedii. (Szokiem jest również moment, kiedy Andrew wchodzi na scenę cały we krwi i nikt nawet się tym nie zainteresowa!!!- w jakim świecie tak wygląda rzeczywistość???!!!!)

Cała ta opowieść przypomina mi historię Billa Cosbiego i jego molestowanych seksualnie ofiar. One też zostały oddane w ręce psychicznie chorego świra, by w zamian dostać szansę na sukces… (!)
Ale chyba nikt się nie zgodzi z ceną jaka musiała być zapłacona za ową szansę.. Sięganie po marzenia ma swoje granice, ale także i alternatywy. „Whiplash” nie pokazuje ani jednego ani drugiego.

Dlatego zastanawia mnie fenomen tego filmu. Myślę i myślę.. zadając sobie pytanie: „skąd ta cała aprobata i zafascynowanie filmem?”. Skąd te wszystkie nominacje i nagrody???! Ja jedynie widzę amatorskie kino zrobione w 19 dni. Kiepski montaż, kiepskie zdjęcia, płytka charakterystyka postaci, zero oryginalnych i kreatywnych aspektów. Całokształt przypomina to, o czym jest film- próby i przygotowania do czegoś. Jednakże mam wrażenie, że na tym się kończy. Że reżyser zapomniał nagrać film i zostały jedynie posklejane jakieś sceny z prób, które są dosłownie pasmem wypocin, krwi i łez. Inne wątki są wprowadzone do filmu, ale nie mają żadnego celu i znaczenia (rodzina Andrew, jego dziewczyna). Efektem jest amatorski patchwork pełen dziur i mankamentów.

Dlatego wciąż sobie zadaję pytanie: „skąd ten fenomen na całym świecie? Co inni widzą w tym filmie, czego ja nie dostrzegam?”.
I wtedy przyświeca mi jedna myśl: to czasy dzisiejszego pokolenia i jej mentalna papka. Ludzie zapomnieli już, co to znaczy mieć ambicje i dążyć do celu. Nie mają hartu ducha, który by ich motywował do działania. Boją się wykraczać poza ramy społeczne, bo nie daj Boże, wystawią się na pośmiewisko facebookowych przyjaciół i ich idealnie zmanipulowana rzeczywistość legnie w gruzach. Inna opcją jest po prostu akceptacja tego, co się ma, choć w głębi serca marzy się o czymś więcej. Jednak strach przed poniesieniem klęski powoduje brak decyzji do podjęcia ryzyka.

Niemniej jednak, film ten na mnie nie działa motywująco czy też mobilizująco. Sięganie po marzenia jest piękne i często wymaga odwagi. Ale ma też swoje granice. Czasami obieramy jedną drogę, by dotrzeć do obranego przez nas celu, lecz dochodzimy do przepaści. Wówczas nie skaczemy w przepaść (tak jak to pokazuje film) tylko zawracamy i szukamy innego drogi, która doprowadzi nas do tego samego celu! Cel może być jeden, ale alternatywy jego osiągnięcia są niezliczone!!! Ważne by się nie poddawać! A główny bohater „Whiplash” poddał się po tym, jak sam pozwolił się zepchnąć w przepaść. Powodem jego ostatecznego sukcesu nie jest determinacja, a zwykły przypadek. Gdyby nie spotkał ponownie swojego nauczyciela, któremu przyświecała żądza zemsty, Andrew pewnie do tej pory sprzedawałby kanapki...

ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

Następnym razem, kiedy najdzie Cię ochota, żeby pisać recenzję, a przy okazji "wspaniałomyślnie" postanowisz potencjalnemu widzowi przybliżyć fenomen danego filmu - odejdź jak najdalej od komputera i odłóż długopis bądź jakiekolwiek inny obiekt, który pozwoli Ci zapisać, choćby słowo!!!

Już dawno nie czytałam tak żałosnej recenzji, w dodatku pisanej przez osobę, która najwyraźniej filmu zupełnie nie zrozumiała... Albo po prostu na tyle brak Ci wrażliwości artystycznej, że nie potrafisz docenić tego, co oglądasz... A szkoda.

Ale jak już wspomniał Kroko93 w swoim wcześniejszym komentarzu:
"No tak, czego się można spodziewać bo dziewczynce,która ocenia kilka części HP na 9? :)"

Jako, że Filmweb jest portalem w głównym stopniu dotyczącym X muzy, uważam, że warto byłoby uszanować to, oraz innych forumowiczów - przy okazji - i zacząć konstruować sensowne wypowiedzi. W związku z tym, komentarze typu:
"wow! twoja wypowiedź jest tak durna, że szkoda słów na jakiekolwiek próby polemiki...
(P.S. w nagrodę za swój udział w dyskusji możesz sobie wkleić słoneczko do zeszytu) " możesz schować w kieszeń, bo podejrzewam, że nie jestem jedyną osobą, która uważa, że taki komentarz powinien znajdować się zaraz pod Twoją "recenzją"...

P.S. wracaj do swojego Harry'ego i Minionków...

ocenił(a) film na 6
Nika1722

A Ty robisz dokładnie to samo, co zarzucasz autorowi recenzji. Nie szanujesz jego zdania i jego osoby, obrażasz człowieka, nazywając jego rezenzję (jego zdanie na temat filmu, do którego ma prawo) żałosną, a najprawdopodobniej dlatego, że się z jego opinią nie zgadzasz.

Tutaj naprawdę nikt chyba nie rozumie, że film był podatny na interpretację, zresztą tak powinno być i nie ma złego i dobrego pomysłu, zrozumienia i jego braku. A Wy po kolei obrażacie się wzajemnie.

ocenił(a) film na 9
maggiaa

Szanuje wszystkie zdania i opinie innych ludzi, jeżeli tylko są podparte jakimikolwiek rozsądnymi tezami bądź faktami. Natomiast zwróć uwagę, że to, co prezentuje w/w "recenzja" to nie należy do zbioru swobodnych interpretacji.

Różnice pomiędzy obiektywną krytyką - często zawierającą, lub wspierającą interpretację - a zdecydowanie subiektywną masakracją filmu, podpartą stekiem bzdur nie jest aż tak subtelna, żebym nie była w stanie jej odróżnić :)

Stąd moje stwierdzenie, że ktoś tu najwyraźniej do filmu nie dojrzał... Bo o ile zgodzę się, że każdy ma prawo interpretować dzieła sztuki na swój sposób, to bezpodstawne obsmarowanie, docenionego przez masę osób, filmu - dodatkowo przedstawione jako rozwiązanie fenomenu (!) - uważam za zachowanie w bardzo złym guście...

Proszę o zrozumienie :)

ocenił(a) film na 3
Nika1722

Ten film jest idealnym przykładem tego, że nawet popularne i uznane filmy nie świadczą o ich jakości. Potwierdzeniem tego były tegoroczne Oscary (ze statuetką dla Birdmana za Najlepszy Film Roku na czele!).

W "Whiplash" szokujące jest to, że te "masy osób doceniające film" nie zrozumiały nawet prostej fabuły filmu! Większość widzów doszukało się rzeczy, których film w ogóle nie przedstawiał (powszechny przykład nadinterpretacji #1- wszechwiedzący Fletcher, świadomy nadzwyczajnego talentu Andrew, celowo katował bohatera przez cały film, by ostatecznie mógł go doprowadzić do genialnego finału)...
Świadczy to o tym, że ludzie oceniając film, tak naprawdę oceniają swój własny wyimaginowany scenariusz, który niestety jest zaprzeczeniem oficjalnej fabuły tego dramatu. Ludzie doceniają konkretną jakość filmu, której nie ma.

Ale cóż... masy pozostaną masami... A owce zawsze pozostaną w stadzie.

ocenił(a) film na 6
Nika1722

Nie, nie zrozumiem obrażania ludzi, nazywania czegokolwiek "żałosnym", zakazywanie wyrażania własnej opinii. Wytykanie sobie wzajemnie niezrozumienia filmu. I dla mnie to nie było bezpodstawne obsmarowanie, bo z wydźwiękiem recenzji osobiście się zgadzam, mimo że pewnie oceniłabym go w sposób bardziej delikatny i mniej krytykujący każdy jego aspekt, bo pod względem technicznym film oceniam wysoko i trzeba pewne rzeczy docenić. Co nie oznacza, że należy się ze wszystkim zgadzać, ale także zakazywać sobie wzajemnie (!) mówić, co się nie podoba.

Wystarczyłoby "Nie zgadzam się z Tobą", "Mam inne zdanie niż Ty", "Ja film zrozumiałam inaczej", a nie stwierdzenia typu "Masy pozostają masami", "Żałosna opinia", "Nie doceniasz", "Nie rozumiesz". Kultura wypowiedzi, wymiana argumentów, a nie wzajemne obrzucanie się błotem.

ocenił(a) film na 10
AnyaBudde

Wydaje mi się, że każdy, kto nie oczekuje od sztuki bycia czarną lub białą i kiedykolwiek zmagał się z pewną ambicją, doceni ten film.
Rozumiem Twoje stanowisko, ale wrzuć na luz, dziewczyno. Nie podobało Ci się - okej, przecież mamy różne gusta, nie ma w tym nic złego. Przestań za to nieudolnie udowadniać każdemu z forumowiczów jaki ten film jest płytki, bo to tylko pokazuje, że nie potrafisz uszanować kina i jego różnorodności.

ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

Serio? Gdyby film był tak słaby to nie napisałabyś tego postu bo by ci się nie chciało. Nie rozumiem ludzi co patrzą na film z realizmem i oczekują nie wiadomo czego? Film to nie jest dokument ma przedstawiać pewien problem, ale nie do końca z prawdą.
Postawa nauczyciela jest może wyolbrzymiona, ale dzięki temu się lepiej to ogląda. Zresztą jestem pewien, że takich osób mających problemy z własnym przerośniętym ego jest o wiele więcej.

ocenił(a) film na 3
brzytew

Jeśli film mi się podoba, to wystawiam wysoką ocenę, a jeśli nie- to niską. Powyższy wątek powstał na skutek wielkiego rozczarowania nie tyle samym filmem, co przede wszystkim społeczną mentalnością.

ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

Napisz proszę równie sążny elaborat na temat fenomenu Władcy pierścieni ,chętnie poczytam.

AnyaBudde

"Gdyby nie spotkał ponownie swojego nauczyciela, któremu przyświecała żądza zemsty, Andrew pewnie do tej pory sprzedawałby kanapki..."
hmmmmm ale to jest akurat film o facecie który spotkał swojego nauczyciela...





ocenił(a) film na 7
AnyaBudde

.... nie zesrałaś się czasem ...? to tylko film :)

ocenił(a) film na 3
AnyaBudde

Let me just start by saying that I am not a Polish speaking person, however I can read and understand it as I live in Poland. Whiplash was in my opinion, THE MOST OVERATED 'film' I have ever seen. What's the most concerning for me though, is how almost everyone has misunderstood this film and it's ending. It's very straight forward, Andrew gets Fletcher Fired. They then cross paths at the Bar. The Bar scene consists of Fletcher just flattering Andrew so that he can convince him to join his band for the SOLE purpose of Revenge. He Starts off the concert with a song Andrew has never heard of and makes sure that Andrew has no sheet music to play from. There is no alterior method as to why he does this besides Revenge.

Ask yourself this simple question to put things into perspective.

How could Fletchers Plan to humiliate Andrew possibly have had any form of a predictive outcome?

Imagine Andrew committed suicide or never played Drums ever again... Would Fletcher really risk such a thing if he genuinely thought Andrew was the next Great Musician? ( No he wouldn't )

And if you think he would risk that, then it just proves that Fletcher did not care about Andrew at all or, his potential as a drummer.

If you disagree with me, it's fine, but make sure you Google what the PLOT was really about, as it explains it there to.

ocenił(a) film na 9
John_Snow88

Maybe because he saw in Andrew a younger version of himself? And maybe not? IT IS A MOVIE!

And what about my opinion, that he did that only because he cared about him? Well certainly not because he didn't care about him at all... I mean, not personally, but as an artist? As a youngster who is worth trying for?

Besides, in the 'bar scene' Fletcher wasn't flattering Andrew - he was just being honest. At lest, I got that this way.

Anyways, I do not consider GOGGLE as the most reliable source concerning movie's plots... I do not recommend it as well.

All in all, I do not agree with you stating "Whiplash" as the most overrated movie, maybe because my way of understanding and perception of the movie was a bit different as I am a musician... and still, all of the storm that's just happened to be unleashed here was about the first comment, which I personally find too harsh. Because I understand your comment and opinion but it seems I will never be able to comprehend AnyaBudde's judgement...

ocenił(a) film na 6
AnyaBudde

Zgadzam się. Zawiodłem się na tym filmie. Nie rozumiem fenomenu tego filmu. Zwyczajnie nie zły 6/10 i tyle.

ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

Twoja wypowiedź świadczy tylko o jednym, że nie rozumiesz Sztuki przez duże S, sztuki, która wymaga poświeceniu się czemuś w pełni, często znacznym kosztem.
"Nie interesuje go, że podczas tych praktyk podetnie setki skrzydeł przyszłych potencjalnych geniuszy" Geniuszom?? Raczej potencjalnym zwykłym przeciętnym muzykom, których jest na kopy. Pełno ludzi uczy się grać i wielu z nich dochodzi do bardzo przyzwoitego poziomu, ale nie dociera na szczyt, są tylko przyzwoitymi muzykami dającymi rozrywkę. Aby osiągnąć coś więcej nie wystarczy tylko talent i ciężka praca, konieczne jest poświęcenie samego siebie. I to nie tylko w muzyce tak jest, ale np. w sporcie. Chęć wybicia się ponad przeciętność niestety często tak wypala jej pretendentów, że popadają w szaleństwo. Poszukiwanie przez Fletchera kolejnego geniusza, diamentu, który może oszlifować, też doprowadza do tego, że przekracza granice i płaci za to wysoką cenę. Jeśli uprawiałabyś jakiś sport wyczynowo to wiedziałabyś, że nie takie granice w czasie treningu się przekracza, aby być najlepszym, często też odbija się to na psychice i leje się jeszcze więcej krwi.
Aby coś osiągnąć to trzeba przekraczać swoje możliwości, trzeba mieć też dużo szczęścia (często o całym życiu decyduje przypadek) i tupet, a nie można być małym zapłakanym chłopczykiem uciekającym do taty. I to jest siła tego film, który pokazuje, że trzeba walczyć o to czego się pragnie, bo inaczej nawet ciężka praca i talent nic nie da. Wtedy można być najwyżej dobrym oraz grać po barach jak Ty to napisałaś i nigdy nie wejść na szczyt. Andy wiedział, że po zaatakowaniu Fletchera jest spalony w tej branży i ma wilczy bilet dlatego zamkną perkusję na klucz, bo nie chciał być tylko dobrym muzykiem, chciał więcej.
Film też dobrze pokazuje jak okrutny jest świat i to że nie ma litości. Fletcher nie ryzykuje swojej reputacji (zawsze może powiedzieć, że wybrał muzyka, który się spalił psychicznie, zdarza się najlepszym) on wie, że tym występem załatwi Andrew całkowicie i pogrzebie jego marzenia. Jednak chłopak jest wielki, ma tupet, odwagę talent i walczy, nie poddaje się, nie ma nic do stracenia, tak z ciapy robi się mężczyzna.
Co do motywu dziewczyny nie oszukujmy się, to miłość jego życia nie była. Film pokazuje, że nie ma co tracić czasu na jakieś młodzieńcze miłostki, które często po paru latach się kończą, a mogą sprawić, ze zadowalamy się tym co mamy i gramy po knajpach lub ustatkujemy się, zakładamy rodziny i wchodzimy w schematy.
Większość przeciętnych ludzi nie rozumie tego "szaleństwa" i dlatego zawsze będzie przeciętnym dobrym muzykiem, aktorem, lekarzem itd. to jest naturalne podejście, jesteśmy konformistami i boimy się przekraczać swoje granice szczególnie gdy ryzykujemy swoim zdrowiem psychicznym.
Jednak są tacy, którzy stawiają wszystko na jedną kartę, większość z nich często się poddaje, są samotni lub ląduje w rynsztoku, ale niektórzy mają szczęście, wykorzystują swoją szansę, wchodzą na szczyt i o tym jest ten film.

ocenił(a) film na 3
wtfcojaturobie

Sztuką zajmuję się od dziecka i jestem nią przesiąknięta w każdym calu. Dlatego wiem, co to sztuka przez duże, średnie i małe "s".
Wiem też, że często artysta ma bardziej wrażliwą duszę i czasami słabszą osobowość od innych (nie piszę tu o sobie). Nierzadko jest introwertykiem, który dopiero podczas aktu tworzenia sztuki otwiera się na otaczający go świat. Piękno trzeba pielęgnować, nie temperować!

Pisałeś, że pełno ludzi uczy się grać i choć wielu dochodzi do bardzo przyzwoitego poziomu, mało kto dociera na szczyt. Tylko że sam „szczyt” jest pojęciem względnym. Dla każdego będzie się on znajdował gdzie indziej. Nikt też nie posiada władzy by wyznaczyć, gdzie znajduje się szczyt szczytów. W życiu piękne jest to, że każdy ma szansę wspiąć się na swój własny szczyt możliwości. I żaden szczyt nie jest ani gorszy ani lepszy od drugiego. Każdy jest indywidualną jednostką i tak należy podchodzić do tego tematu. Szczyt możliwości osiągamy w sercu i nie zawsze musi on być widoczny gołym okiem.
Być może dla wielu muzyków szczytem ich marzeń jest zapewnienie rozrywki słuchaczom. I w tym celu poświęcają samych siebie, wraz z ich ciężką pracą i talentem.

Całkowicie się z Tobą zgadzam, że często, aby coś osiągnąć, trzeba przekraczać swoje granice i czasami też mieć dużo szczęścia. Whiplash jednak bardziej obrazuje to drugie, niż to pierwsze. Przez cały film miałam wrażenie, że Andrew bardzo, ale to bardzo pragnie zaimponować swojemu nauczycielowi. Wydaje się to dla niego ważniejsze nawet od własnej samorealizacji. Po wyrzuceniu ze szkoły jego determinacja i zapał ulatnia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dlatego w odstawkę idzie perkusja i wszystko, co mu o niej przypomina. Chłopak godzi się na porażkę! Mógł wiele zrobić ze swoim talentem.. wciąż się rozwijać, szlifować swoje umiejętności i (choćby nawet tymczasowo) grać w jakimś przydrożnym barze. Ale nie- Andrew wybiera sprzedaż kanapek... w barze mlecznym! Gdyby rzeczywiście Adrew chciał od życia więcej niż mu to wówczas zostało podane na tacy, to bardziej starałby się po to sięgnąć.
Dlatego w przypadku Andrew, osiągnięty sukces jest przede wszystkim owocem Drzewka Szczęścia, a nie poświęcenia i determinacji.

Wg mnie film nie pokazuje realizmu świata. Wiele przedstawionych sytuacji jest zbyt przerysowana, nierzeczywista (krwawienie podczas grania, wypadek samochodowy na tak dużą skalę bez większych obrażeń). Zdaję sobie sprawę, że te zabiegi miały na celu podniesienie dramaturgii sytuacji, ale było to zupełnie niekonieczne, bo tylko zdegradowało całość.

Nawiązując do motywu dziewczyny- oczywiste jest, że to nie była miłość jego życia. To w ogóle nie była miłość. W swoim poście nawiązałam do ich „uczucia”, gdyż w większości oficjalnych recenzji filmu, Whiplash to "historia bohatera, który musi wybrać między miłością do dziewczyny a swoją pasją do muzyki"……. A to jest totalna bzdura.

"Jednak są tacy, którzy stawiają wszystko na jedną kartę, większość z nich często się poddaje, są samotni lub ląduje w rynsztoku, ale niektórzy mają szczęście, wykorzystują swoją szansę, wchodzą na szczyt i o tym jest ten film.”

Tak się składa, że ja właśnie znajduję się w takiej sytuacji… Postawiłam wszystko na jedną kartę i z pełną determinacją, mimo wszystkich przeciwności losu i pesymistycznie nastawionego otoczenia, sięgam po swoje marzenia! Gdyż wiem, że czasami, by spełnić marzenia, trzeba wypłynąć na głębię. I choć nieraz płynie się pod prąd, jedyne o czym należy pamiętać, to by nigdy nie przestawać wiosłować. Wierzę, że nie zbaczając z kursu, zawsze dopłyniemy do celu… Niektórzy liczą na szczęście.. ja wolę temu szczęściu pomagać.

ocenił(a) film na 9
ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

„Szczyt” to nie jest pojęcie względne w sztuce, „szczyt” to bycie zapamiętam i podziwianym przez lata i wieki. Czas posiada władzę wyznaczania „szczytów”. Wielcy artyści, malarze, muzycy są pamiętani i podziwiani przez wieki, przeciętniacy idą w zapomnienie. Szekspir, Homer, van Gogh, Chopin i wielu innych wielkich, nic Ci miłośniczko sztuki nie mówią te nazwiska? Ilu artystów pamiętasz z ich czasów, którzy też tworzyli, ale byli tylko dobrzy i osiągnęli swoje małe „szczyty” bo nie pokusili się o więcej? Osobista realizacja ogranicza się do osobistego szczęścia, ale jeśli ktoś chce więcej, chce być zapamiętany i podziwiany, chce być inspiracją, mistrzem, musi się bardziej postarać.
Whiplash bardziej obrazuje to że trzeba się poświecić i mieć szczęście by być wielkim, ciężka praca jest już wymagana na wstępie. Bez szczęścia nikt nie zostaje wielki, bo przekraczanie granic i ciężka praca to jest dopiero pierwszy początkowy warunek od którego dopiero można startować. Wielu ciężko pracuje (co zresztą dobrze pokazuje ten film) ale niewielu ma szczęście osiągnąć prawdziwy sukces. Andrew nie myślał w tak wąskich kategoriach jak Ty, że będzie gdzieś tam sobie szlifował talent w przydrożnych barach. Aby coś większego osiągnąć trzeba współpracować z najlepszymi i walczyć o pierwszą ligę, a nie grać w czwartej. W czwartej lidze tylko traci się czas, bo niczego się nie nauczysz grając z kiepskim i przeciętnymi. W tej branży ciężko się przebić, dlatego chciał zaimponować swojemu nauczycielowi bo on był przepustką do tego aby mieć szansę zaprezentowania swoich umiejętności, a czasem ta szansa pojawia się tylko raz, bo zbyt wielu jest chętnych, aby z niej skorzystać.
Co do realizmu to z nie takich wypadków ludzie bez draśnięcia wychodzili :) nie mówiąc już o krwawieniu i odciskach przy intensywnych treningach.
Jakieś tam zauroczenie w tej dziewczynie było i mogła z tego być jakaś miłość jakby dał temu szanse, ale wybrał muzykę i w tym sensie można rozumieć ten opis, nikt nie twierdzi, że to jest melodramat i historia o miłości.
Szczerze mówiąc śmieszy mnie Twoje stwierdzenie o tym jak bardzo jesteś przesiąknięta w każdym calu sztuką. Przypomina to wypowiedź profesora teologii, który jest ateistą i wypowiada się o tym że rozumie co to znaczy wierzyć. Sztukę trzeba czuć, a nie być nią przesiąkniętym jak ruski bogacz chwalący się swoimi obrazami wielkich artystów. Skoro nie czujesz potencjału tego filmu to jesteś jak ten rusek :)
Realizując marzenie trzeba zdawać sobie sprawę z ryzyka porażki i być gotowym na jej zaakceptowanie, życie się toczy dalej. Celem bohatera był szczyt, nie chciał być tylko dobry, dlatego zamkną perkusje, gdy stracił szansę na tą wielkość (po tym jak zaatakował Fletchera był spalony w środowisku, kanapki to etap przejściowy, co miał zrobić jak w połowie roku go wywalili, zresztą było ujęcie z ulotkami do innych uczelni, szukał już innej drogi).
Andrew pomagał szczęściu, ciężko pracował, aż polała się krew, ale świat jest pełny takich ludzi i trzeba mieć naprawdę dużo szczęścia, aby wypłynąć. Większości wystarczy tylko osobisty sukces oraz małe szczęścia i to jest ok, ale to nie jest wielka sztuka. Nikt kto chce być wielki nie liczy tylko na szczęście, najpierw ciężka praca, talent, a potem jeszcze potrzeba dużo szczęścia.

ocenił(a) film na 3
wtfcojaturobie

Rozwijając swoją myśl przeczysz temu, o czym pisałeś wcześniej. Skoro dla Ciebie osiągnięcie szczytu jest synonimem klasyki artystycznej, to niestety błędem logicznym jest mówienie o Whiplash jako o filmie, który pokazuje chłopaka „wchodzącego na szczyt”…… Porównywanie postaci Andrew do jakiegokolwiek klasyka jest nieporozumieniem. Andrew, choćby na jakim poziomie by nie występował, nigdy nawet do pięt by nie dorastał żadnemu z tych klasyków, których wymieniłeś.
W zasadzie film nie pokazuje, co się dzieje z głównym bohaterem po zakończonym występie. Być może Andrew po finałowym koncercie nigdy nie daje podobnego występu? Może w ogóle rezygnuje z muzyki? Może podczas powrotu do domu ginie w wypadku samochodowym? Gdybać można tak bez końca. Lecz faktem jest to, że historia jest niedopisana, a my nie wiemy, czy Andrew „wspina się na sam szczyt”. Bo głupotą jest twierdzenie, że jeden udany koncert czyni z muzyka klasyka!

Moja interpretacja osiągnięcia szczytu jest metaforyczna i bardziej złożona. Nie ogranicza się jedynie do zapisu w kartach historii. Jest czymś więcej niż litery na papierze czy farba na płótnie (choćby jak wybitnie przedstawione). Ale niektórym ludziom nie ma sensu pewnych spraw tłumaczyć, bo ich zakres rozumowania i postrzegania otaczającej rzeczywistości jest bardzo wąziutki…

Zastanawia mnie jednak skąd się bierze u ludzi ta potrzeba ubliżania innym. Jest tu was na tym forum całkiem sporo… zdecydowanie za dużo. Wchodzicie tutaj i zaczynacie mieszać w tym waszym kociołku. Wydaje wam się, że znacie na wylot osoby, które uczestniczą w rozmowie na temat konkretnego filmu. Wysuwacie pochopne wnioski, szufladkujecie ludzi pod kątem lubi/nie lubi danego filmu, więc na pewno "ogląda M jak Miłość", "słucha Eski" czy "jest jak ten rusek”. Takimi komentarzami przedstawiacie się w bardzo niekorzystnym świetle jako osoby o raczej niezbyt wysokim ilorazie inteligencji.

"Szekspir, Homer, van Gogh, Chopin i wielu innych wielkich, nic Ci miłośniczko sztuki nie mówią te nazwiska?”
Skąd ten wniosek, że te nazwiska są mi nieznane? Gdzieś o tym pisałam, czy masz może magiczną kulę? Ilu artystów pamiętam? hmm… jako że studiowałam historię sztuki i na co dzień słucham muzyki klasycznej, co całkiem sporo. Literatura również nie jest mi obca. (I nie tylko ta tłumaczona na polski.)

"Ilu artystów pamiętasz z ich czasów, którzy też tworzyli, ale byli tylko dobrzy i osiągnęli swoje małe „szczyty” bo nie pokusili się o więcej?”
Innych artystów z ich czasów można znać tylko i wyłącznie, jeśli sami zapisali się ze swoim dorobkiem artystycznym na stronach historii- innej opcji nie ma. Więc ich „małe szczyty” były na tyle duże, że przeszli do historii. Tylko dlatego, że Rembrandt, Rubens czy Velazquez są bardziej rozpoznawalni przez społeczeństwo, nie oznacza to, że dorobek Caravaggio był osiągnięciem „małych szczytów” i jedynie osobistą realizacją swojego szczęścia!!! Wręcz przeciwnie!
Nie każdy artysta tworzy, by być podziwianym. Motorem do działania jest samorealizacja i wewnętrzna potrzeba tworzenia sztuki. Piszesz o Van Goghu, ale pewnie niewiele o nim wiesz. Van Gogh podczas całego swojego życia nigdy nie zdobył sławy jako malarz. Choć namalował prawie 900 obrazów, osobiście udało mu się sprzedać tylko jeden obraz i na dodatek dopiero kilka miesięcy przed jego śmiercią! Mimo wszystko nigdy nie przestawał tworzyć, bo wierzył w to, co robił i ze swoją wytrwałością cały czas dążył do perfekcji.
Dlatego śmieszy mnie Twój komentarz, że prawdziwy artysta dąży do tego, by być podziwianym i zapamiętanym. Najwidoczniej nie wiesz, co to znaczy być artystą i w jaki sposób wielu artystów podchodzi do sztuki. Mylisz artystę z celebrytą…

Wracając do Andrew, który „nie myślał w tak wąskich kategoriach, że będzie gdzieś tam sobie szlifował talent w przydrożnych barach”… Pewnie lepiej żeby w tym czasie szlifował smarowanie kanapek, bo przecież granie w barach (jak to robił jego guru Fletcher) jest poniżej jego wybitnych możliwości… Czym więcej piszesz, tym mnie to ma sensu…
Nieważne w jakiej lidze się gra, ważne żeby nie przestawać. Ludzie nie rodzą się od razu w pierwszej lidze. Na to miejsce muszą sobie zapracować. A szukanie przepustek jest drogą na skróty. Andrew najwidoczniej był zbyt leniwy, by sobie uczciwie zapracować na miejsce w pierwszej lidze, dlatego jak mu nie wyszło z Fletcherem, to się poddał.
"kanapki to etap przejściowy, co miał zrobić jak w połowie roku go wywalili”- hmm… pomyślmy…ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć? Nieee - chyba jednak robić kanapki! Zajęcie godne klasyka!

"Szczerze mówiąc śmieszy mnie Twoje stwierdzenie o tym jak bardzo jesteś przesiąknięta w każdym calu sztuką. Przypomina to wypowiedź profesora teologii, który jest ateistą i wypowiada się o tym że rozumie co to znaczy wierzyć. Sztukę trzeba czuć, a nie być nią przesiąkniętym jak ruski bogacz chwalący się swoimi obrazami wielkich artystów.”
Twoje umiejętności dedukcji są szokujące! Nie mam zielonego pojęcia skąd się wzięło Twoje przekonanie, że ja sztuki nie czuję? Jeśli jesteś przesiąknięty wodą, to wody nie czujesz? Może masz jakiś indywidualny sposób odczuwania, nieznany normalnym ludziom?
Jeśli piszę, że jestem przesiąknięta sztuką, to znaczy, że sztuką i ze sztuki żyję. Być może dla Ciebie obcowanie ze sztuką ogranicza się do oglądania obrazów na ścianach, ale to nie ma nic wspólnego z byciem „przesiąkniętym sztuką”. Więc wygląda na to, że to jednak Ty „awansowałeś" na "tego ruska".

ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

Ty chyba nie rozumiesz co to oznacza osiągnąć mistrzostwo w tym rodzaju sztuki, którym się zajmujemy. Andrew tym koncertem, poprzez sposób w jaki zagrał przeszedł do nieśmiertelności, stał się klasykiem w gatunku muzycznym zwanym Jazz. Jak widać do Ciebie to nie dociera, że osiągną szczyt w swojej dziedzinie i stał się klasykiem, zagrał tak jak nikt wcześniej. Nawet jak zginie to jego interpretacja przejdzie do historii bo jest genialna, kiedyś wszyscy zginą, ale on zostanie zapamiętany przez wielu, a ty nie :)
Twoja interpretacja szczytu to asekuracja, najlepiej z nikim się nie porównywać, robić swoje i uważać że się osiągnęło szczyt. Bardzo bezpieczne i naiwne postrzeganie, dlatego aby to ukryć Twoja interpretacja jest bardziej „metaforyczna i złożona” :)

„Skąd ten wniosek, że te nazwiska są mi nieznane? Gdzieś o tym pisałam, czy masz może magiczną kulę? Ilu artystów pamiętam? hmm… jako że studiowałam historię sztuki i na co dzień słucham muzyki klasycznej, co całkiem sporo. Literatura również nie jest mi obca. (I nie tylko ta tłumaczona na polski.)”
Ale mnie rozbawiłaś tym tekstem. Czy ty potrafisz czytać ze zrozumieniem??
Moje pytanie: "Szekspir, Homer, van Gogh, Chopin i wielu innych wielkich, nic Ci miłośniczko sztuki nie mówią te nazwiska?” - nie zakłada, że nie znasz tych osób. Wręcz przeciwnie, moje pytanie zakłada, że znasz te osoby, i że skoro je znasz to powinnaś zdawać sobie sprawę, że tylko ludzie, którzy osiągnęli szczyt w swojej dziedzinie zostają zapamiętani i inspirują innych przez lata.

Prawdziwy artysta dąży do przekraczania swoich granic, do osiągnięcia mistrzostwa, a nie do próżne sławy w stylu Dody, która przeminie. Granie po barach i robienie plastikowego popu zamiast sztuki to jest właśnie szukanie taniej sławy. Tu nie chodzi o to aby być sławnym, Andrew chciał osiągnąć mistrzostwo, chciał być zapamiętany jako tytan Jazzu. Sprawiało to że ocierał się o granice szaleństwa i skrajnego poświęcenia, Van Goghu też wiele poświęcił dla sztuki i przegrał przez to prawie całe swoje życie prywatne, dzięki jego bratu świat go jednak w końcu odkrył (dzięki bratu nie umarł z głodu).
Prawdziwy artysta dąży do tego aby być nieśmiertelnym, a nie popularnym, bo ta ostatnia przemija.
Twoje twierdzenie, że dorobek Caravaggio był osiągnięciem „małych szczytów” jest jakoś totalną porażką. Mówię o przeciętnych artystach, którzy nie mieli w sobie nic genialnego i byli właściwie rzemieślniczkami, chyba jako osoba po historii sztuki nie uważasz Caravaggio za przeciętnego artystę?
Ponadto Ty chyba nie masz pojęcia co to znaczy być spalonym w środowisku, za tą akcję z pobiciem Fletchera Andrew miał zamkniętą drogę do występowania w poważnych Jazzowych kapelach, to nie rap aby takie akcje były tolerowane.
Dlaczego uważałem, że jesteś „ruskiem” jeśli chodzi o sztukę, ponieważ takiemu filmowi jak Whiplash dałaś ocenę 3. Wiem, że można nie lubić filmu, albo może nie być w naszym guście i dać mu 5 lub 6, ale twierdzenie, że ten film jest słaby świadczy o całkowitym braku zrozumienia sztuki.
Jednak po tym jak napisałaś, że studiowałaś historię sztuki zrozumiałem dlaczego jedziesz tak po tym filmie, to nie ma nic wspólnego z oceną artystyczną filmu.
W tym filmie drażni Cię najbardziej motyw ojca Andrew, faceta który niby chciał być pisarze, ale mu nie wyszło więc został tylko nauczycielem literatury w liceum. Brakło mu odwagi, motywacji i pewnie szczęścia, nie trafił na właściwe osoby, które go zainspirują.
Po Twoich negatywnych postach na temat tego filmu można stwierdzić, że jesteś w podobnej sytuacji jak tatuś Andrew, chciałaś być artystką, a zostałaś tylko historykiem sztuki. Nikt o Tobie nie będzie za 100 lat pamiętać i przeminiesz :) Więc ciesz się swoim konsumowaniem sztuki, osiągaj swoje szczyty, przecież nie masz potrzeby przekraczania granic i bycia mistrzem :)

ocenił(a) film na 3
wtfcojaturobie

Wow… co za déjà vu! Czytając Twój komentarz miałam wrażenie, że ponownie czytam ostatni „wykład" Kanye Westa na Uniwersytecie w Oksfordzie! Do złudzenia podobny sposób rozumowania…

Na początek małe sprostowanie: nigdy nie napisałam, że dorobek Caravaggio był osiągnięciem „małych szczytów”. Napisałam coś zupełnie przeciwnego:
„(…)Więc ich „małe szczyty” były na tyle duże, że przeszli do historii. Tylko dlatego, że Rembrandt, Rubens czy Velazquez są bardziej rozpoznawalni przez społeczeństwo, nie oznacza to, że dorobek Caravaggio był osiągnięciem „małych szczytów” i jedynie osobistą realizacją swojego szczęścia!!! Wręcz przeciwnie!”

Analiza:
„małe szczyty” - w moim kontekście to IRONICZNE nawiązanie do Twojego poprzedniego komentarza: "Ilu artystów pamiętasz z ich czasów, którzy też tworzyli, ale byli tylko dobrzy i osiągnęli swoje małe „szczyty” bo nie pokusili się o więcej?"
w Twoim rozumieniu tylko najwyższe szczyty są zapamiętane i przechodzą do historii, i (wg Ciebie) jeśli nazwisko jest nierozpoznawalne przez większość społeczeństwa, to oznacza, że nie jest uosobieniem Wielkich Klasyków
wg Ciebie, jeżeli ktoś nie przechodzi do historii jako Wielki Klasyk z Wielkim Nazwiskiem (rozpoznawalnym przez dziecko), to jego dorobek artystyczny jest osiągnięciem "małych szczytów" i jest jedynie realizacją swojego własnego szczęścia

Wniosek:
Jest wiele Wielkich Klasyków, którzy przeszli do historii ze swoim wybitnym dorobkiem artystycznym i kulturowym. Jednakże nierozpoznawalność tych Klasyków nie świadczy o ich przeciętności lecz o niewiedzy dzisiejszego społeczeństwa. Dlatego przytoczyłam wielkich Klasyków Baroku: Rubens, Rembrandt, Velazquez… są to wspaniali artyści swojej epoki i wiele osób potrafi je rozpoznać. Jednak kiedy wspomina się nazwisko Caravaggio, to nikt nie ma pojęcia, kim on był i czym się zajmował. Nie mają pojęcia jak wielką rolę pełnił w historii sztuki; nie wiedzą, że to właśnie jego sztuka przecierała pierwsze szlaki w malarstwie barokowym (zupełnie jak Picasso w Kubizmie).

Jeśli wydaje Ci się, że moje powiązanie ze sztuką ogranicza się do studiowania historii sztuki, to jesteś w wielkim błędzie. Jak już pisałam wcześniej, sztuka towarzyszyła mi od zawsze. Już od dziecka zajmowałam się malarstwem i rysunkiem. Dlatego też z zamiłowania samodzielnie przestudiowałam historię sztuki. W rzeczywistości studiowałam fotografię artystyczną, która przerodziła się w profesję (potwierdzoną członkostwem BIPP /British Institute of Professional Photography) praktykowaną w różnych zakątkach świata. Jednakże prawdziwa pasja zrodziła się do grafiki komputerowej i zaowocowała projektowaniem i tworzeniem grafik do gier mobilnych, których też jestem współautorem. I właśnie tu ja osiągam swoje szczyty… i kto wie, może jednak kiedyś moje nazwisko w tym gatunku przejdzie do historii(?) Ale czy mi na tym zależy? Absolutnie nie! Czy przez to, że mi nie zależy, to czuję się gorsza od wybitnych artystów? Absolutnie NIE!!! A wiesz dlaczego? Bo porównywanie się do innych świadczy o próżności! Dążenie do pozostania „nieśmiertelnym” świadczy o próżności! Wszystko o czym piszesz, świadczy o próżności! Ale Ty tego nie wiesz, boś sam próżnością wypełniony po brzegi...

"Andrew tym koncertem, poprzez sposób w jaki zagrał przeszedł do nieśmiertelności, stał się klasykiem w gatunku muzycznym zwanym Jazz. Jak widać do Ciebie to nie dociera, że osiągną szczyt w swojej dziedzinie i stał się klasykiem, zagrał tak jak nikt wcześniej. Nawet jak zginie to jego interpretacja przejdzie do historii bo jest genialna, kiedyś wszyscy zginą, ale on zostanie zapamiętany przez wielu”

Nie mogę wyjść ze zdumienia po Twojej wypowiedzi. Nie wiem czy mam się śmiać czy płakać….
Skąd u Ciebie przekonanie, że Andrew osiągnął szczyt w swojej dziedzinie? Skąd ten śmieszny pomysł, że zagrał tak, jak nikt nigdy wcześniej? Słuchałeś wszystkich innych koncertów wszystkich pozostałych muzyków? Czy po prostu sobie postanowiłeś, że NA PEWNO nikt nigdy nie był lepszy? Jak możesz zaliczać kogoś do klasyków po jednym występie? Już sam wcześniej pisałeś, że wybitni artyści muszą najpierw przejść próbę czasu zanim zostaną zaliczeni do wielkich Klasyków w swojej dziedzinie. Wydaje Ci się, że ta zasada Andrew nie dotyczy? Że on po prostu automatycznie zostanie okrzyknięty Wielkim Klasykiem Jazzu, bo dobrze zagrał na scenie przez kilka minut? Nie wydaje Ci się ani trochę żenujące to co piszesz…? Bo powinno… Najśmieszniejsze jest to, że Andrew to postać fikcyjna i NIGDY nie będzie absolutnie ŻADNYM Klasykiem… ani Jazzu ani żadnej innej dziedziny. Bo fizycznie jest to niemożliwe. A tak poza tym, poziom jego występu był raczej poprawny; jako część fabuły może nawet i całkiem satysfakcjonujący.. ale na pewno nie był genialny! Najwidoczniej mało w życiu słuchałeś wybitnej muzyki (skoro Dodę wspominasz…)

Dla Ciebie Andrew jest uosobieniem klasyki Jazzu i to przeświadczenie obrazuje Twoje pojmowanie sztuki (dla mnie tu pisane przez najmniejsze możliwe „s”). Wg mnie widzisz świat oczami Kanye Westa, dlatego też dalsza polemika nie ma sensu i jest tylko stratą czasu. Wyjdź do ludu i przemawiaj do pokolenia Justina Biebera i Miley Cyrus- oni z pewnością będą zafascynowani Twoimi teoriami…

P.S. Twój ostatni akapit jest tak żałosny i błędny, że nie ma nawet sensu do niego nawiązywać.

ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

Jeśli ty masz czas czytać wypociny Kanye Westa to nie dziwie się że tak trolujesz dobre filmy na tym forum, chyba nie masz lepszych rzeczy do robienia w życiu.
Większość krytyków i publiczności, w prasie branżowej i na filmwebie bardzo dobrze ocenia ten film, a nawet jeśli nie oceniają go jako bardzo dobry, to twierdzą, że trzyma poziom. Ale znalazła się jedna paniusia co skończyła historie sztuki, wyżej s... niż d... ma i twierdzi, że film jest słaby, jeszcze twierdzi z pozycji znawcy. Czy ty nie widzisz jak bardzo żałosna jesteś??
Twoje analizy są tak naiwne i głupie, że sama się kompromitujesz. Naprawdę nie potrafisz czytać ze zrozumieniem. A może nie rozróżniasz przemijającej popularności ze zrobieniem czegoś wielkiego w sztuce, osiągnięciem mistrzostwa w swojej dziedzinie, przekroczeniem granic. Ale dalej jak potłuczona piszesz o rozpoznawalności przez dzieci. Nie wiele osób w Polsce zna klasków Jazzu, ale oni istnieją i są podziwiani w swoim środowisko, więc jak się mają do tego Twoje twierdzenia o popularności w społeczeństwie. W założeniu filmu Andrew będzie znany i będzie inspirował w swojej dziedzinie dzięki temu że osiągną mistrzostwo, mało kto z ludzi nie interesujących się tą muzyka będzie o nim wiedział. Wyraźnie Ci napisałem, że nie liczy się popularność masowa w stylu Dody tylko konkretne osiągnięcia w swojej dziedzinie wykraczające ponad przeciętność, które powodują że ktoś inspiruje i zachwyca innych przez wiele lat. Czasem dopiero po lata są odkrywani Ci artyści, często po ich śmierci, ale inspirują wiele pokoleń. A przeciętny artysta zabłyśnie i zgaśnie, potem nikt do niego nie wraca.

Co do osiągnięcia szczytu przez Andrew, to takie jest założenie filmu. To jest film FABULARNY nie DOKUMENT. Nie dociera to do Ciebie, nie wiesz co to jest fikcja w filmie fabularnym? Tu nie ma jakiegoś prawdziwego odkrycia muzycznego w Jazzie, tu jest tylko gra aktorska i założenie, że to następuje. A ty w fikcyjnych postaciach próbujesz szukać 100 % realizmu i realnej wspaniałej odkrywczej interpretacji muzyki w wykonaniu fikcyjnej postaci granej przez aktora. Z choinki się urwałaś??? I jeszcze oceniasz poziom jego występu, jakby to byli prawdziwi Jazzmeni, a nie aktorzy. Może Rocky Balboa to też dla Ciebie prawdziwy mistrz w boksie :)
Dla mnie Andrew nie jest uosobieniem klasyki Jazzu w realnym życiu, jest fikcyjną postacią graną przez aktora pokazującą w fabularnym firmie jak dochodzi się do szczytów swoich możliwości, równie dobrze mógłby być to film o muzyce klasycznej, sporcie, poezji itd. Cały czas piszę o filmie gdzie masz stworzoną fikcyjną historię o wielkim artyście, aby pokazać jak bohater dochodzi do mistrzostwa i staje się w tym fikcyjnym świecie klasykiem w swej dziedzinie. A ty zaczynasz porównywać go do realnie istniejących muzyków i oceniać jego poziom wykonania utworu. Bardziej odjechać już nie mogłaś w tym akapicie.
Co do ostatniego mojego akapitu to sam potwierdziłaś teraz, że to jest bardzo celny opis Twojej osoby. Twoje tłumaczenia jaka to super jesteś i tworzysz tylko potwierdza moje spostrzeżenia. Człowiek zadowolony z swojego życia nie musi się przechwalać gdzie on to nie był, co on to nie robił i do czego tam należy (tylko próżni tak robią), on zna swoją wartość.

ocenił(a) film na 3
wtfcojaturobie

Żegnam. (Dalsza dyskusja z taką osobą jak Ty to strata czasu.)

ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

Nie zastanawia Cię dlaczego zdecydowana większość osób odbiera Cię negatywnie? Myślisz, że to przypadek, że większość ludzi na tym forum myśli, że jesteś zmanierowaną osoba z dużymi kompleksami. Żyj w swoim świecie, osiągaj swoje szczyty i nie trać energii na dyskusje, bo nikogo (prócz tobie podobnych śmiesznych ludzi) nie przekonasz do tego, że Whiplash to słaby film zasługujący na ocenę 3.

ocenił(a) film na 6
AnyaBudde

i niestety komentarz tego typu pokazuje, że zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy filmu zapędzają się w swojej racji i zależy im w tym momencie tylko na pokazaniu tej racji, obrażając innych.

ocenił(a) film na 9
maggiaa

Kwestią subiektywnego gustu jest czy nam się film podoba czy nie. Szanuje to, że według Ciebie ten film zasługuję na ocenę 6, rozumiem, że mógł się Tobie mniej podobać, że dostrzegasz w nim więcej wad, a mniej zalet. Szanuje Twoja zdanie. Ale zdanie o tym filmie (ocena 3 - słaby) tej niedoszłej artystki z historii sztuki i jej teksty o sztuce typu "zajmuję się od dziecka i jestem nią przesiąknięta w każdym calu" to jest dla mnie szczyt bufonady i hipokryzji.
Dyskusja z nią była stratą czasu, bo to jest osoba żyjąca w zakłamaniu i lecząca jakieś swoje fobie, prowokując niską oceną filmu, dyskusje w których totalnie odjeżdża od tematu. Taki sieciowy troll :)

ocenił(a) film na 5
AnyaBudde

Podpisuję się dwoma ręcami :)

ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

Zgadzam sie z Tobą, poświecenie własnej reputacji i koncertu dla zemsty za donos nijak sie nie broni. Wiele osób podnosi również słabe markowanie gry na perkusji - ja akurat tego poglądu nie podzielam - moim zdaniem było lepiej niż dobrze.
Kolejnym słabym punktem jest fakt, że Fletcher (choć nie jest perkusistą) tylko ich prześladuje w zespole (no i raz puzonistę).
Mimo tych niedociągnięć oceniam film na 9 - nie byłbym tak entuzjastyczny gdyby nie ostatnia scena (i nie chodzi tu o cała sekwencję, ale o moment od którego, bohater zaczyna znowu grać coraz szybciej), która wyciągnełą film w moich oczach - tam widać o co w tym chodzi - to wszystko nie perfekcja dla perfekcji, ale dla tych ulotnych chwil obcowania z absolutem dzięki muzyce.

ocenił(a) film na 3
rickfreak

Trafne spostrzeżenia.

Co do zakończenia filmu- potrafię zrozumieć, dlaczego scena finałowa trafia w gusta wielu. I wydaje mi się, że właśnie ten moment filmu jest dla wielu osób decydujący w ostatecznej ocenie. Ale nie ma w tym nic złego. Czasami pare chwil potrafi zaważyć na całokształcie. Ja tak miałam z "Sędzią" - dopiero kilka końcowych scen sprawiło, że w moich oczach z filmu 7/10 zrobił się 9/10. (I nie mowa tu o samym zakończeniu, bo to był dramat z oczywistym finałem).

ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

no bo oni tam "lecą" razem zatraceni w muzyce - to widać, to jest świetnie zagrane, To wszystko co było przedtem nie ma znaczenia, albo wręcz przeciwnie - nabiera znaczenia, ale już nie dzieli. Mnie to właśnie "kupiło" no i ogromny handicap za rewelacyjną muzykę (choć zgadzam sie że mogło być troche wiecej różnych utworów)

AnyaBudde

Nie dziwi mnie ,że mogą być ludzie do których ten film nie przemówi. Ja osobiście miałem bardzo przykre odczucia podczas oglądania ,ale jednocześnie potrafiłem zrozumieć i wczuć się w bohatera bo wiem co czuł. Uczyłem się w państwowej szkole baletowej ,tej do której trzeba zostać wybranym ,a nie się dostać. Tam znęcanie się psychiczne i fizyczne i to od dziecka jest codziennością ,czymś normalnym. Siniaki ,krwawe rany na nogach od wbijanych paznokci, bicie ,poniżanie... Osobiście jak mieliśmy z 10 lat pamiętam jak nauczycielka obrażała zmarłego tydzień wcześniej ojca mojego kolegi ,żeby w jakiś poj*bany sposób go zmotywować. Dodajmy do tego mieszkanie w internacie od 9 roku życia.
Później jako nastolatek zacząłem grać na saksofonie ,chodziłem do szkoły muzycznej ,uczyłem się na boku u Dyakowskiego ,poznałem Sikałę ,Możdżera i wielu innych ,ale zrezygnowałem. Czułem ,że ma mnie gdzieś. Jak grałem nuty to szedł do baru na dole (lekcje miałem w jego klubie) i pił drinki twierdząc ,że wszystko słyszy.
Pierwszy koncert zagrałem improwizując z zespołem reggae mając 14 lat w jednym z najważniejszych klubów w Gdynii ,potem drugii w Gdańsku. Kiedy zdawałem do liceum muzycznego w Gdańsku byłem najlepszy w swojej kategorii ,niestety nie brali nikogo z mojej grupy. Już na przesłuchaniu dostałem zj*by. Okazało się ,że saksofonu uczy dyrektor. Zj*bał mnie ,a byłem pierwszy. No cóż. Nie dostałem się nie miałem bata nad sobą i muzyka odeszła po trochu na drugi plan.
Mimo wszystko ja i moja kobieta chcemy by mój syn uczył się od małego gry na perkusji.
Muzyka to jedna z niewielu wartościowych rzeczy na tym świecie.
Bycie prawdziwym tancerzem ,albo prawdziwym muzykiem to życie w równoległym przykrym i bolesnym świecie.
Ten film pokazuje prawdę i dlatego tak boli.

ocenił(a) film na 9
Ottiss14

Tak już jest w tej branży i masz rację "Ten film pokazuje prawdę i dlatego tak boli."

ocenił(a) film na 10
AnyaBudde

AnyaBudde powiem tak, że strasznie Ci zazdroszczę takiej ilości wolnego czasu na pisanie tylu słów o niczym.

ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

Niezła analiza!

AnyaBudde

Wiadomo jak ocenia kobieta ... nie calowali sie na koncu a i watek milosny taki nijaki - TO DAM 3 :).I WSZYTKO JASNE HE,HE

ocenił(a) film na 3
niebieski13a

Dzięki za "dogłębną" psychoanalizę mojej osoby.... Gdybyś mi nie powiedział, nigdy bym nie wiedziała...

P.S. Nie lubię ekranowych romansów.

AnyaBudde

Może kogoś zainteresuje ta opinia http://kochamkozy.blogspot.com/2015/03/moj-nauczyciel-to-psychopata-komentarz.ht ml

ocenił(a) film na 8
AnyaBudde

Zgadzam się z tą opinią i analizą, jednak daję ocenę wysoką, bo film mnie wciągnął jak żaden inny ostatnio, w dodatku poruszył - nie wyobrażam sobie jak można pozwalać na takie traktowanie w elitarnej placówce - rozumiem, że są nauczyciele ekscentryczni i groźni, ale tu już była mocna przesada (szczególnie scena z graniem po wypadku - gdzie inspektor BHP ? :P).
I tak, to film o mobbingu i psychicznym uzależnieniu, braku docenienia - nie stricte o ambicji.

ocenił(a) film na 8
AnyaBudde

Dawno żadnego komentarza na forum Filmwebu nie czytało mi się tak dobrze, jak twojego, AnyaBudde. A właściwie pierwszą "większą połówkę" - ciężko się nie zgodzić z którąkolwiek z poruszonych kwestii. Druga połówka czysto subiektywna i masz do niej oczywiście pełne prawo - mimo, że ja film odebrałem (a właściwie: pochłonąłem) pozytywnie.

Może właśnie w tym tkwi sedno?

Film nie daje rady odeprzeć racjonalnych argumentów, ale może nie w tym rzecz. Może należy go (albo po prostu: można) traktować jako emocjonalną i audiowizualną (z naciskiem na "audio") mieszankę, pożywkę dla widza (nie koniecznie bezmyślnego; pewnych rzeczy doświadczamy dla płynącej z tego przyjemności, a nie głębi, przesłania i drugiego dna).

ocenił(a) film na 8
Voytash89

Poza tym zaryzykowałbym stwierdzenie, że jesteś osobą inteligentną (stąd powyższa szczegółowa analiza), acz kompletnie pozbawioną wrażliwości muzycznej (bez obrazy, ale wszystko na to wskazuje). Film jest w głównej mierze produkcją muzyczną, w której to pierwsze skrzypce (a raczej gary) gra muzyka właśnie. Twoja ocena wydaje się w pełni uzasadniona, odjąwszy element muzyczny w tego tytułu. Jednak film ten go posiada, a Ty zdajesz się o tym całkowicie zapominać.

Mam nadzieję, że teraz rozumiesz fenomen tego filmu, albo raczej fakt niedostrzeżenia go przez siebie. To nic osobistego, ale należysz po prostu do osób, które języka muzyki nie rozumieją.

ocenił(a) film na 3
Voytash89

Dzięki Voytash89! Fajnie że są jeszcze osoby na tym forum, które potrafią odnieść się do poruszanego wątku na forum z dystansem i z szacunkiem do opinii użytkowników. Wiele ludzi popada niestety w typowy schemat: film oceniony przeciwnie do ich ocen = opinia idiotki...

Co do wrażliwości muzycznej - myślę, że ją mam, tylko że jest ona po prostu inna od tej, która zachwyca się perkusją w wersji solo. Kocham "Pianistę" czy "Fortepian" właśnie za muzykę. Z ogromną przyjemnością oglądam wszystkie filmy, które oparte są na motywie instrumentalnym. Wyjątkiem jest Whiplash.. tam estetyka muzyczna niestety w ogóle do mnie nie przemawia...

ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

Nie chciało mi się całego czytać ale co do fragmentu poddania się, granie w pubach raczej było poza jego ambicjami skoro wyrzucili go z najlepszej szkoły na świecie!!!

AnyaBudde

Dziękuję, za ten komentarz, na pierwszych stronach forum widać tylko pozytywne oceny i zachwyty, byłam przerażona, ale twój tekst to wyjaśnia... Szkoda tylko, że jak ma się swoje zdanie i własne odczucie i jeszcze ma się odwagę o tym napisać publicznie znajdzie się ktoś kto nazwie cię taboretem... ale cóż. Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 8
retuszera

dobry trolling autorki tematu, założyła inne konta, żeby sobie podziękować xD ale jaja

ocenił(a) film na 10
Ulisseska

Schizofrenia Feminsityczna...

użytkownik usunięty
AnyaBudde

Dziękuję za wspierającą opinię. Widać dużo Twoich emocji, które moim zdaniem nie musiałaś pokazywać, bo wiele osób ich nie zrozumie. Montaż i ujęcia jak dla mnie były w porządku, ale nie jestem znawcą. W dużej większości popieram i doceniam.

ocenił(a) film na 3
AnyaBudde

Cieszę się że są na filmwebie ludzie którym się chce robić tak szczegółowe i ciekawe recenzje, a swojego zdania potrafią bronić na spokojnie. Co do filmu dodam tylko że na tak powierzchowne związki głównego bohatera można natknąć się w nie jednym filmie o muzyce. Przykład ? "Na wyciągnięcie ręki" Ludovica Bernarda. Niestety ten pewnie nie miał tak dobrej reklamy jak Wisplash.

ocenił(a) film na 9
AnyaBudde

Twój brak zrozumienia fenomenu wynika z niezrozumienia filmu, który wynika z fundamentalnego niezrozumienia postaci. Zamiast obejrzeć jeszcze raz i się zastanowić wolisz winić całe pokolenie. To sporo o Tobie mówi niestety...

ocenił(a) film na 4
AnyaBudde

"(Szokiem jest również moment, kiedy Andrew wchodzi na scenę cały we krwi i nikt nawet się tym nie zainteresowa!!!- w jakim świecie tak wygląda rzeczywistość???!!!!)" Dla mnie ta scena nie była szokując, a raczej jak kilka innych, niezamierzenie groteskowa

ocenił(a) film na 10
AnyaBudde

Nawet jeśli masz rację to twój opis wskazuje na wyższą ocenę dla tego filmu ;)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones