Recenzja filmu

Król Lew (2019)
Jon Favreau
Waldemar Modestowicz
Donald Glover
Seth Rogen

CGI rośnie wokół nas

Hiperrealistyczne zwierzęta, pozbawione tej uroczej mimiki z oryginału, zdystansowały mnie od tej historii i sprawiły, że nie byłem w stanie uronić nawet jednej łzy.
Każdy kinoman ma listę filmów, które są dla niego wyjątkowo ważne i mimo upływu lat wciąż chętnie do nich wraca. Jednym z takich "pokoleniowych" dzieł jest "Król Lew", na którym wychowały się miliony dzieciaków z lat dziewięćdziesiątych. Pomimo ćwierćwiecza na karku kultowa animacja Disneya w ogóle się nie starzeje i do dziś nawet najtwardsi kinomani płaczą na scenie śmierci Mufasy. Jednak w swojej nieskończonej zachłanności gigantyczna wytwórnia postawiła sobie za punkt honoru zekranizować wszystkie swoje animacje i przerobić je na filmy aktorskie, i wcale nie przeszkadza to, że w tej historii nie występują żadni homo sapiens.



Simba to młody lew, który zostaje niesłusznie oskarżony o zabójstwo swojego ojca — Mufasy, króla Lwiej Skały. Władzę w królestwie obejmuje podstępny Skaza, brat zmarłego władcy, który na lwią ziemię wprowadza watahę wygłodniałych hien. Mijają lata, a lwy cierpią i głodują. Tymczasem w dalekiej krainie Simba dorasta i spędza beztrosko czas z przyjaciółmi — Timonem i Pumbą. Podczas przypadkowego spotkania z Nalą — przyjaciółką z dzieciństwa, Simba postanawia upomnieć się o swoje dziedzictwo.



Zacznijmy od tego, że nowy "Król Lew" jest filmem całkowicie niepotrzebnym. Oczywiście mówię to z perspektywy fana oryginału, który wciąż się świetnie trzyma, i w mojej ocenie jest jedną z najlepszych i najważniejszych animacji w historii X muzy. Przygody Simby to jednak ogromna marka i box office'owy pewniak, a ludzie chętnie oglądają dobrze znane historie, co może potwierdzić finansowy sukces "Aladyna". Niestety pod względem treści nowy "Król Lew" stanowi jedynie kalkę genialnego oryginału. Najzabawniejsze jednak jest to, że wersja Favreau jest dłuższa o kilkanaście minut od pierwowzoru, ale nic to nie zmienia. Twórcy nie tylko poszli na łatwiznę, ale nie potrafili stworzyć żadnej wartości naddanej. Jedyne dobre sceny to te odwołujące się do oryginału. W innych momentach film po prostu przynudza.



Największym atutem obrazu jest oczywiście jego strona wizualna, która prezentuje się zjawiskowo. W ujęciach prezentujących krajobrazy dzikiej Afryki możemy mieć wrażenie, że to już nie animacja Disneya, tylko program przyrodniczy z National Geographic. Wszyscy mieszkańcy wyglądają świetnie, to samo tyczy się sekwencji walk, ale paradoksalnie największy atut filmu okazuje się jego... przekleństwem. Hiperrealistyczne zwierzęta, pozbawione tej uroczej mimiki z oryginału, zdystansowały mnie od tej historii i sprawiły, że nie byłem w stanie uronić nawet jednej łzy. Przez ten realizm cierpi również sam humor. Wykonanie "Hakuna Matata" woła o pomstę od nieba, to samo tyczy się braku kultowego tańca hula.



Nowy "Król Lew" to przede wszystkim genialny zabieg marketingowy, który przyniósł filmowcom krocie, ale wątpię, aby zapisał się złotymi zgłoskami w annałach kinematografii i podbił serca widzów. Żyjemy w czasach nadmiaru, tylko w tym roku na ekranach kin mogliśmy już oglądać trzy odświeżone hity Disneya, a to nie koniec. Już w przyszłym roku pojawi się aktorska wersja innego kultowego dzieła studia, czyli "Mulan". Mam jednak głęboką nadzieję, że ta historia okaże się świeżym spojrzeniem na tę legendarną postać. Przynajmniej zwiastuny na to wskazują.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W myśl powiedzenia, że najbardziej lubimy te piosenki, które dobrze znamy, studio Myszki Miki... czytaj więcej
Na ten film czekali chyba wszyscy, którzy z nostalgią wspominają animację z 1994 roku. Historia raczej... czytaj więcej
Maraton fabularyzowania klasycznych filmów Disneya trwa. W tym roku mieliśmy już kilka takich... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones